Nowy impuls jest niezbędny, bo realizacja projektu, który miał pociągnąć w przyszłość całą polską gospodarkę, wlecze się niemiłosiernie.

Sytuacja w branży zmieniła się jednak od czasu ogłoszenia programu w lutym 2016 r. Pesa nie jest dziś firmą typowaną na narodowego czempiona, z miliardowym portfelem zamówień, wygrywającą kolejne przetargi z zadziwiającą regularnością. Ten sukces i zdobyte kontrakty, których nie była w stanie zrealizować, w końcu niemal spółkę wykoleiły. W efekcie jedynym ratunkiem było przyjęcie pomocy od państwa i renacjonalizacja bydgoskiego producenta.

Czy firma wymagająca restrukturyzacji i dofinansowania będzie w stanie sprostać wyzwaniom niezwykle konkurencyjnej branży? Sektora, w którym nawet gigantom pokroju Alstomu czy Siemensa konsolidacja wydaje się jedynym ratunkiem przed presją ze strony Chińczyków?

Nie mniej ważna jest odpowiedź na pytanie, czy nowy państwowy właściciel powstrzyma się przed pokusą, by traktować Pesę jako źródło dobrze płatnych posad dla partyjnych nominatów. Tempo i skala, do jakiej rozkręcono w czasie rządów PiS kadrową karuzelę we wszystkich państwowych spółkach, nakazują tu niestety wielką ostrożność. Tym bardziej że już w pierwszej informacji po ogłoszeniu przejęcia zapowiedziano wymianę składu rady nadzorczej. Inwestor ma do tego pełne prawo. Warto się jednak uważnie przyglądać, kto do tej nowej rady – a później ewentualnie zarządu spółki – wejdzie. Może nam to powiedzieć dużo o szansach, jakie ma przed sobą nie tylko Pesa, ale i cały program Luxtorpeda 2.0.