Ujawnione wczoraj amerykańskie dokumenty w sprawie zbrodni katyńskiej nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Franklin Delano Roosevelt i ówczesna amerykańska administracja doskonale zdawali sobie sprawę z tego, kto naprawdę pociągał za spust w Katyniu. Apologeci prezydenta USA do dziś twierdzą, że miał on prawo nie ufać Niemcom – którzy poinformowali świat o sowieckiej zbrodni – i naprawdę wierzył, iż Polaków zamordowało gestapo.
Wśród ujawnionych wczoraj przez Narodowe Archiwa USA papierów znalazły się jednak dokumenty świadczące o tym, że już wiosną 1943 roku Amerykanie z własnych, wiarygodnych źródeł dowiedzieli się prawdy. Chodzi o tajne raporty przysłane przez dwóch amerykańskich oficerów – kapitana Donalda B. Stewarda i podpułkownika Johna G. Van Vlieta – którzy znaleźli się na miejscu straceń pod Smoleńskiem.
Rozkaz: milczeć
Skąd w Katyniu wzięli się Amerykanie? W maju 1943 roku Niemcy zorganizowali wycieczkę alianckich jeńców do Katynia. Początkowo Amerykanie i Anglicy byli niezwykle podejrzliwi. Uważali, że Niemcy próbują ich oszukać i zrzucając winę na Sowietów za własną zbrodnię, doprowadzić do rozpadu koalicji walczącej z Trzecią Rzeszą. Dlatego do całej sprawy podeszli niezwykle ostrożnie.
Niemcy dali im jednak w Katyniu pełną swobodę. Anglosascy oficerowie mogli zbadać doły śmierci i ciała. Analizując zaawansowany stan rozkładu zwłok, Steward i Vliet doszli do wniosku, że polscy oficerowie musieli zostać zamordowani, zanim Smoleńsk został zdobyty przez Niemców. Obejrzeli również znalezione przy zamordowanych strzępy gazet, listy, pocztówki, osobiste zapiski. Wszystko urywało się wiosną 1940 roku. Nie było wątpliwości: zabójcami byli bolszewicy.