Zwolennicy porozumienia podają przykład Piły, gdzie wybory uzupełniające do Senatu wygrał Henryk Stokłosa oskarżony m.in. o korumpowanie urzędników. Ich zdaniem, gdyby PO i PSL połączyły siły, mogłoby nie dojść do takiej sytuacji.
Obie partie kalkulują, jaki kształt porozumienia im się opłaca. – Wszystko zależy od regionu. U mnie na Pomorzu start kandydata PSL nie ma sensu, bo i tak by nie wygrał – mówi Sławomir Neumann, poseł PO. – Natomiast są regiony, takie jak Świętokrzyskie czy Podkarpacie, gdzie kandydaci PSL mogą mieć większe szanse, więc może warto to rozważyć.
Franciszek Stefaniuk z PSL: – U mnie na Lubelszczyźnie PSL ma dosyć własnych dobrych kandydatów, ale rozumiem, że gdzie indziej są regiony, gdzie będzie warto połączyć siły, aby nie było niepotrzebnej konkurencji.
Ale inny poseł ludowców Janusz Piechociński martwi się, że niewystawianie kandydatów może osłabić szyld jego partii. – Być może tu i ówdzie przysłuży się to lepszemu wynikowi w wyborach senackich. Ale nie przysłuży się wynikowi Stronnictwa w wyborach do Sejmu, a to jest kwestia rozstrzygająca – podkreśla.
W Platformie pojawiają się też wątpliwości związane z brakiem pewności, czy po wyborach będzie kontynuowana koalicja, czy ludowcy nie sprzymierzą się np. z PiS.
Zdaniem dr. Jarosława Flisa, socjologa i politologa z UJ, porozumienie w wyborach do Senatu może się obu partiom opłacać, ale tylko wtedy, gdy to PO zrezygnuje z wystawiania swoich kandydatów tam, gdzie silne jest PSL. – Bo wtedy wzmocni się pozycję takiego kandydata walczącego o miejsce z przedstawicielem PiS – tłumaczy. – Ale już tam, gdzie PSL jest słabsze, niewystawianie kandydata ludowców może paradoksalnie zwiększyć szanse PiS. Bo wyborcy popierający ludowców nie poprą bezwarunkowo PO, a nawet są bardziej skłonni, by zagłosować na przedstawiciela partii Jarosława Kaczyńskiego.