Reklama

Grzegorz Rzeczkowski: Odpowiedź na wywiad z Jackiem Gawryszewskim

W opublikowanym 9 grudnia wywiadzie w serwisie rp.pl były wiceszef ABW (2013-2017) płk Jacek Gawryszewski postanowił wrócić do afery podsłuchowej z 2014 r. Właściwie powinienem być wdzięczny i reagować z radością. Sprawa odeszła w zapomnienie, mało kto się nią interesuje, a tu były wiceszef polskiego kontrwywiadu, w tamtym czasie sprawujący nadzór nad działaniami operacyjnym ABW, zabiera głos.

Publikacja: 16.12.2025 13:32

Restauracja „Sowa & Przyjaciele”. To tam nagrane zostały rozmowy z afery podsłuchowej

Restauracja „Sowa & Przyjaciele”. To tam nagrane zostały rozmowy z afery podsłuchowej

Foto: Fotorzepa/ Krzysztof Skłodowski

Tym bardziej powinienem się ucieszyć, bo Gawryszewski w rozmowie z Markiem Kozubalem podejmuje kwestię udziału rosyjskich służb w organizacji podsłuchowego procederu oraz wykorzystania taśm do uderzenia w ówczesne władze RP i destabilizacji sytuacji wewnętrznej w Polsce. Do dziś ten wątek nie został wyjaśniony przez odpowiednie służby, nie tylko w czasie, gdy Gawryszewski nimi współkierował, ale też później. Przez prokuraturę został wręcz pominięty mimo pojawiających się dowodów i poszlak. W efekcie afera podsłuchowa cały czas wraca do nas różnymi rykoszetami, stanowiąc potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Na tym jednak kończą się dobre strony tej rozmowy i radość szybko gaśnie, ustępując coraz większemu zdumieniu.

Gawryszewski postanowił wywrócić do góry nogami całą dotychczasową wiedzę na temat rosyjskich śladów w tej aferze, których jest wiele. Gdyby jeszcze powoływał się na fakty, ale nie – podpierając się autorytetem wieloletniego funkcjonariusza służb i byłego wiceszefa ABW wygłasza opinie, momentami całkowicie kuriozalne, które nie mają podstaw w rzeczywistości. Zdumiewające, tym bardziej że przez ostatnie 11 lat milczał na ten temat, większość z tego czasu spędzając w odległym Chile w roli ambasadora RP (2017-2024), mianowanego przez prezydenta Andrzeja Dudę. To zresztą samo w sobie jest symptomatyczne. Gdy Gawryszewski po 2015 r. robił karierę dzięki ludziom nowej władzy, jego koledzy z ABW, którzy wskazywali na rosyjskie ślady w aferze podsłuchowej musieli odejść ze służby publicznej lub byli szykanowani. Teraz niektórym z nich Gawryszewski postanowił dołożyć na łamach „Rzeczpospolitej”, tak samo jak byłemu ministrowi, który go promował.

Nie będę jednak wnikał w motywacje dawnego wiceszefa ABW. Pozostawiam to Czytelnikom, tak jak i ocenę wiarygodności jego słów. Zabierając głos, odwołam się do faktów.

Czytaj więcej

Jacek Gawryszewski: Afera podsłuchowa była możliwa z powodu ego polityków

Najpierw kwestie najważniejsze, odnoszące się do oczywistych nieścisłości i nieprawd. Prowadzący wywiad Marek Kozubal przypomina w pewnym momencie, jak „w 2022 r. ‘Newsweek’ ujawnił, że przed publikacją we ‘Wprost’ taśmy miały trafić do rosyjskich służb, bo jeden z kelnerów poznał ‘zaufanego gubernatora Amana Tułajewa”. Nieprawda. To nie jeden z kelnerów miał poznać ‘zaufanego gubernatora Amana Tułajewa’, ale ktoś znacznie ważniejszy: ówczesny wspólnik Falenty, Marcin W., który utrzymywał biznesowe kontakty z Rosjanami. To właśnie Marcin W. – co zeznał w prokuraturze, a potem potwierdził te zeznania – miał na prośbę Falenty skontaktować go z Rosjanami, a potem, czyli wiosną 2014 r. pojechać razem z Falentą do Rosji, gdzie dobito targu. Gawryszewski na słowa Kozubala odpowiedział tak: „Redaktor Grzegorz Rzeczkowski opublikował tekst, który przeczy temu, co pisał wcześniej. Jego zdaniem Falenta zdobył nagrania, nie pisze w jaki sposób i zawiózł je do Rosjan. Zatem z tego toku myślenia wynika, że Rosjanie najpierw wszystko nagrali, a później to kupili od Falenty. Przecież nie ma w tym żadnej logiki”.

Reklama
Reklama

Były szef ABW chcąc uderzyć, zaplątał się o własne nogi. Rzeczywiście, w pierwszym tekście ujawniającym sensacyjne zeznania Marcina W. nie napisałem, skąd miał Falenta nagrania, a to dlatego, że była to wiedza powszechnie znana, a w związku z tym oczywista. Jako bezpośredni zleceniodawca instalowania podsłuchów miał do nich dostęp dzięki kelnerowi (a właściwie menedżerowi VIP-roomu), które je instalował. Jednak w jednym z kolejnych artykułów poświęconych tej sprawie, które opublikowałem w „Newsweeku” przypomniałem, że tuż po powrocie z Rosji, gdzie Falenta miał dobić targu z Rosjanami, zażądał od kelnera przekazania mu zarejestrowanych rozmów. „Chciał przegrać wszystkie nagrania, bo twierdził, że część pogubił" – zeznawał w prokuraturze kelner, czyli Łukasz N. Ale i ten fakt nie był żadną tajemnicą. Pisałem o tym w wydanej w 2019 r., a więc sześć lat temu książce „Obcym alfabetem. Jak ludzie Kremla i PiS zagrali podsłuchami” na temat kulis afery podsłuchowej. A kilka miesięcy wcześniej w „Polityce”. W tej samej książce napisałem też, jak Falenta opisywał Łukaszowi N. swój pobyt w Rosji - opowiadał mu, że spotykał się „z tymi ludźmi od węgla” oraz z „jakimś oligarchą”. Wystarczyło to przeczytać, żeby wiedzieć o czym się mówi.

Ale to nie wszystko. W tym samym zdaniu Gawryszewski twierdzi, że napisałem, jakoby Falenta zawiózł nagrania Rosjanom. Nie wiem, gdzie takie stwierdzenie znalazł, ale na pewno nie w moich tekstach. Wreszcie ostatnia kwestia w tej części wypowiedzi, która miała w jego zamyśle mnie przygwoździć, czyli że niby sam sobie zaprzeczam, bo wcześniej pisałem, że „Rosjanie wszystko nagrali”, a później, w „Newsweeku”, że „to kupili od Falenty”. I znów – jedno zdanie, dwie manipulacje. Nigdy nie twierdziłem, że Rosjanie nagrywali, a tym bardziej wszystko – to kolejny erystyczny zabieg Gawryszewskiego mający sprowadzić sprawę do absurdu. Owszem, wiele wskazuje na to, że rosyjskie służby stały za nagraniowym procederem, jednak głównie zrealizowanym „pod obcą flagą”. Przygotowanie i organizacja „studiów nagraniowych” to dzieło ludzi z powiązanych z kremlowską oligarchią (np. współwłaściciele jednej z restauracji, w której działały podsłuchy). Podobnie z nagrywaniem - to zrobili kolejni Polacy. Taka matrioszka.

W jednej kwestii zgadzam się z Gawryszewskim - rzeczywiście może to wyglądać nielogicznie, że skoro Rosjanie organizowali cały proceder, to po co mieliby kupować nagrania? To kwestia, która powinna zostać wyjaśniona przez prokuraturę. Tak samo jak możliwość, że wspólnik Falenty całą historię zmyślił tak, jak zrobił to w przypadku oskarżenia syna premiera Tuska o przyjęcie wysokiej łapówki. O ile jednak ten wątek służby i prokuratura skrupulatnie zweryfikowały, to w sprawie możliwej sprzedaży nagrań nastąpiła dziwna niemoc, tzn. nic podobnego się nie wydarzyło. Śledztwo w sprawie ewentualnej sprzedaży nagrań zostało umorzone jeszcze za rządów PiS. Co szczególnie bulwersujące, bez zlecania jakichkolwiek działań ABW, co agencja oficjalnie przyznała. Następnie zaś całą sprawę prokuratura utajniła, by nikt nie sprawdził, jakie czynności w niej prowadziła. Wszystko to dokładnie opisałem w „Newsweeku”.

Nawet jednak osoba średnio znająca się na działaniach służb, nie mówiąc o takich specach jak Gawryszewski powinna doskonale wiedzieć, że w tego typu skomplikowanych sprawach istnieje wiele możliwości wyjaśnienia pozornych sprzeczności. Np. że jedna rosyjska służba zorganizowała podsłuchowy proceder, a inna zajęła się jego wykorzystaniem, albo zrobiła to, przechwytując nagrania lub ich część (rywalizacja między rosyjskimi służbami jest dobrze znana, sięga jeszcze czasów radzieckich). Jednak wyjaśnienie takich zagadek nie jest rolą dziennikarza, ale właśnie prokuratury i służb, które jako jedyne posiadają narzędzia, by je zbadać. Ja swój obowiązek wykonałem – przeczytałem dziesiątki tomów akt sądowych, w których znalazłem prokuratorskie ustalenia na temat tej sprawy i je opublikowałem. Gawryszewskiego – niestety dziennikarza „Rzeczpospolitej” także - to nie interesowało. Brnęli dalej, po to tylko by zbudować u odbiorców przekonanie, że wszystko, co dotyczy Rosji w aferze podsłuchowej to teorie spiskowe i epatowanie nieistniejącym zagrożeniem.

Odnosząc się do innego pytania Marka Kozubala, w którym ten wymienił nazwę pewnej grupy spółek deweloperskich, wskazując, że do nich należała restauracja „Sowa i Przyjaciele” i że były one powiązane z rosyjskimi oligarchami Gawryszewski stwierdza, że „jest to deweloper, który funkcjonuje na warszawskim rynku mieszkaniowym”. I tyle. Czyli ma to znaczyć, że jeśli jakiś deweloper funkcjonuje na rynku warszawskim to nie może być powiązany z Rosjanami i działać na ich rzecz? Piramidalny absurd.

I tak to leci do końca. Właściwie co zdanie, to kolejny „kwiatek”. Mówi były wiceszef ABW: „Drugim ‘studiem nagrań’ była restauracja Amber Room. Jej właścicielem była Polska Rada Biznesu, ale prowadziła restaurację w jej imieniu Aldona Wejchert, żona świętej pamięci Janusza Wejcherta, założyciela TVN. Zatem drugim wątkiem afery podsłuchowej powinno być sprawdzenie, czy stał za nim TVN? To jest nonsens”. Tak, to jest nonsens co mówi Gawryszewski, bo przecież wiadomo, że w tej restauracji podsłuchy zakładała nie pani Wejchert, nie ludzie TVN, ale inny kelner - kolega Łukasza N., przez niego do tego namówiony i opłacany.

Reklama
Reklama

Kolejny cytat: „Byłem wtedy zastępcą szefa ABW, z tą sprawą nie miałem nic wspólnego, bo zawsze pracowałem w pionie operacyjnym” – mówi w pewnym momencie Gawryszewski. Nie dopowiada jednak, a dziennikarz o to nie pyta, że jako zastępca szefa ABW w tamtym czasie, czyli w 2014 r. nadzorował pion operacyjny, w tym kontrwywiadowczy, a więc ten, który powinien sprawdzić ewentualny wątek rosyjski. Tym bardziej to zaskakujące, że ABW już w pierwszych dniach po wybuchu afery podsłuchowej, czyli po 14 czerwca 2014 r. sama ten trop – tzn. rosyjski – wskazała. Między innymi w osobie Łukasza N., który wcześniej pracował w należącej do menedżerów rosyjskiego Łukoila warszawskiej restauracji „Lemongrass” i który przyjaźnił się z synem jednego z nich, Rosjaninem. ABW o tym wiedziała, tak samo jako o związkach Falenty z rosyjską spółką węglową. A wcześniej ostrzegała przed Rosjanami, którzy stali za Lemongrassem. O tym jednak Gawryszewski milczy.

Ślady te przez ABW nie zostały jednak podjęte w sprawie podsłuchowej, bo kontrwywiad został odsunięty na bok, główną rolę przejęło Centralne Biuro Śledcze Policji, a śledztwo skupiło się na wątku biznesowo-finansowym. Tutaj kolejna ciekawostka – działania CBŚP w zakresie afery podsłuchowej nadzorował wiceszef biura Rafał D., który niedługo później trafił do tej samej spółki węglowej, gdzie odpowiadał za jej bezpieczeństwo. Warto przypomnieć i podkreślić – tej samej, z którą Falenta robił interesy przed wybuchem afery podsłuchowej i tej samej, której prezes miał rozmawiać z nim w sprawie sprzedaży nagrań rosyjskim służbom i uczestniczyć w transakcji.

I tak w tej historii już jest, że właściwie za którą nitkę się nie pociągnie, to na końcu zwykle wyskakuje Rosja. Weźmy choćby kwestię aktywów Falenty zagrożonych zajęciem przez prokuraturę po wybuchu afery podsłuchowej, które zostały wyprowadzone za granicę przez ludzi związanych z rosyjskimi służbami. Prokuratura prowadziła w tej sprawie śledztwo, ale znów - wątek rosyjski pominęła. To także opisałem w „Newsweeku”.

Mimo tak wielu bulwersujących faktów do dziś – a przynajmniej nic o tym nie wiadomo – żadna instytucja państwowa nie pokusiła się o przeprowadzenie kompleksowego audytu podsłuchowego skandalu, który obejmowałby potencjalne zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa wynikające choćby z tego, że nie wszyscy podsłuchiwani zostali zidentyfikowani, nie ma też żadnej gwarancji, że wszystkie zarejestrowane rozmowy zostały zabezpieczone przez nasze służby. Wręcz przeciwnie – wiele godzin rozmów może znajdować się w obcych rękach. Mimo to prowadzący wywiad na koniec rozmowy stwierdza, że afera podsłuchowa jest tematem zastępczym. Czytając to, ręce opadają do podłogi.

W jeszcze jednej tylko kwestii wypada zgodzić się z Gawryszewskim - afera podsłuchowa nie była spiskiem polskich służb. Ta teoria, która pojawiła się już w tamtym czasie, to znaczy tuż po wybuchu afery podsłuchowej, była nieszczęściem, bo spowodowała odsunięcie ABW na boczny tor w jej wyjaśnianiu. Ale nie wzięła się z znikąd. Falenta był kontaktem informacyjnym ABW, a potem CBA, gdzie przejęli go ludzie lojalni wobec PiS, którzy wiedzieli, co robi Falenta i jakie informacje zbiera. Ale to osobny temat, także znany od lat i opisywany w mediach, choć na pewno również wart odświeżenia przez odpowiednie instytucje, szczególnie w kontekście opisywanych przez media i samego Falentę kontaktów ze ścisłym kierownictwem PiS.

Paradoksalnie publikacja „Rzeczpospolitej” przypominając temat afery podsłuchowej może w tym pomóc. Byłaby to trudna do przecenienia, choć jedyna płynąca z tego korzyść.

Reklama
Reklama

Na koniec zaś chciałbym przekazać panom Kozubalowi i Gawryszewskiemu pod rozwagę słowa wypowiedziane niedawno przez pewną sławną polską artystkę: „Potępiam intelektualne elity, które tak brzydzą się teoriami spiskowymi, że uznały, że spiski nie istnieją”.

o autorze

Grzegorz Rzeczkowski

jest wykładowcą akademickim, ekspertem od dezinformacji i rosyjskich wpływów w Polsce oraz autorem książek poświęconych tym zagadnieniom. Przez 24 lata był dziennikarzem najważniejszych polskich dzienników i tygodników opinii. Opublikował m.in. książkę „Obcym alfabetem. Jak ludzie Kremla i PiS zagrali podsłuchami” na temat afery podsłuchowej z 2014 r.

Publicystyka
Jakub Sewerynik: Komu przeszkadzała Chanuka w Pałacu Prezydenckim?
Publicystyka
Marek A. Cichocki: Czy dla europejskiej prawicy MEGA to dar niebios?
Publicystyka
Juliusz Braun: Media publiczne raczej po staremu
Publicystyka
Roman Kuźniar: Strategia predatora, czyli jak USA zmieniają swoje podejście do wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Nawrocki przegra z łańcuchem?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama