Brak dowodów na działanie służb można
wytłumaczyć tym, że świetnie się kamuflują, są w cieniu.
To jeden z moich ulubionych wymiarów teorii spiskowej: „nie ma dowodów, to oznacza, że są”. Za każdą rzeczą, która się nie wydarzyła, albo mogła wydarzyć, stoją służby, ale perfekcyjnie zatarły ślady i rzeczywiście mamy wrażenie, że coś się nie wydarzyło. Jeżeli w spisku są dwie, trzy osoby, to on może zadziałać, a jeżeli są setki osób, to już nie jest spisek, tylko „spis powszechny”.
Zastanawiam się, czy tzw. afera
podsłuchowa nie stała się doskonałym wytłumaczeniem klęski wyborczej rządu
PO-PSL.
W rzeczywistości był to wypadek przy pracy, naturalna konsekwencja ośmiu lat rządów, gdy władza zaczyna rdzewieć, a takiego procesu nie da się powstrzymać. Była to naturalna porażka wyborcza. Oczywiście można zwalić wszystko na to, że minister Bartłomiej Sienkiewicz poszedł do restauracji, której nie sprawdził ówczesny BOR i został nagrany przez kelnerów – amatorów. Minister Radosław Sikorski w tym kontekście zadaje sobie pytanie po łacinie: Cui bono?
Kto zatem zyskał?
Przewrotnie powiem, że premier Tusk, bo w grudniu 2014 r. został przewodniczącym Rady Europejskiej. Myśląc schematem spisku: spowodował destrukcję własnego rządu, zaproponował na szefową rządu Ewę Kopacz, a to spowodowało, że rząd przegrał wybory, Tusk to wszystko zaaranżował, żeby się wylogować z tego rządu i zrzucić odpowiedzialność. Idiotyczne, prawda? Każdą historię, która dzisiaj się wydarzy w polskim mieście, można odczytać albo dopisać do tego scenariusza.
A może to „łapanie” się na taki scenariusz spiskowy wynika
po prostu z braku zaufania do instytucji, to spadek po PRL i spuścizny kultury
„kombinowania”?
Nie. Nie wierzę w wielopiętrową intrygę. Skuteczne intrygi są jednopiętrowe i raczej bezbarwne niż wielokolorowe. Moim zdaniem punktem wyjścia było ego ministra Sienkiewicza. Zamiast pójść do zwykłej restauracji, gdzie były przecież salony VIP, chciał mieć miejsce ekskluzywne, bo tam było odrębne wejście. Ci ludzie chcieli się poczuć lepiej, niż każdy inny przeciętny zjadacz zupy, bo obsłużą ich inni goście, będą mieć wyjątkowe warunki, będą czuć się swobodnie. Duma i pycha. Nikt z nich nie pomyślał, że zwykły kelner wykorzysta możliwości zarejestrowania rozmów polityków, ludzi biznesu, dyrektorów firm, prokuratorów, bo jest na to okazja. Nikt z nich nie przyjął do wiadomości, że takie rzeczy się zdarzają, bo ludzie się nagrywają w najbardziej nieoczekiwanych miejscach, momentach. Zatem, aby nie przyznać się, że nagrań dokonali zwykli kelnerzy wymyślili, że stała za tym Rosja i do prozaicznej historii dopisali GRU. Jeżeli będziemy epatować zagrożeniem, którego nie ma, to będziemy zachowywali się gorzej niż gdybyśmy lekceważyli faktyczne zagrożenie.
Dzisiaj mamy realne zagrożenie, a w tle mamy
aferę, która jest tematem zastępczym. Tymczasem zaufanie do instytucji
publicznych ABW i CBA zostało nadszarpnięte.
Rzeczywiście. Pracowałem w tej służbie od 1991 r.. Zaczynałem od najniższego stanowiska, przeszedłem przez wszystkie stopnie kariery służbowej, zajmowałem się problemami trudnymi, przez dwadzieścia lat uczestniczyłem w ryzykownych operacjach poza granicami kraju. Robiłem to w poczuciu obowiązku, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Uważam, że tropienie przestępców jest fascynujące. Dobiłem się stanowiska zastępcy szefa ABW po 22 latach służby. Nikt mnie w teczce nie przyniósł. Przez nanosekundę zwalczając kartele narkotykowe w Kolumbii czy islamskich terrorystów, nie zastanawiałem się, kto jest u steru rządu. Mnie to kompletnie nie obchodziło. Miałem do wykonania zadania. Dlatego zrzucenie winy na ludzi mojego pokroju, moim zdaniem jest łajdactwem.