Wojnę można oswoić, z wojną da się żyć, ale im dalej ona jest – a przecież „strefa kontaktu”, czyli bezpośrednich walk żołnierzy znajduje się 600–700 km od Kijowa – to pozornie trochę mniej nas dotyczy. Jestem niemal w centrum ukraińskiej stolicy. Alarm budzi przed godziną trzecią rano. Za oknem budynku w dzielnicy Padół słychać przytłumione buczenie. Szached? Zejść do schronu? Zostać? Zostać! I tak prawie nikt nie schodzi. Na Telegramie czytam, że w powietrzu jest tylko MiG-31K, określany kodem „produkt 06”, który może przenosić rakiety Kindżał. Może, ale teraz nie musi! Być może to tylko lot ćwiczebny, którego celem jest wzbudzenie alarmu na części obszaru Ukrainy? Zostaję. Po pół godzinie słyszę komunikat o odwołaniu alarmu. Rano dowiaduję się, że w schronie, który może pomieścić ponad setkę osób, były tylko dwie, a jakiś cudzoziemiec spał na leżance.