– Całkowite uwolnienie zawodów prawniczych nie jest możliwe – przekonywał Jarosław Bełdowski, dyrektor Departamentu Strategii i Deregulacji w Ministerstwie Sprawiedliwości. – Żeby to zrobić, musielibyśmy wystąpić z UE. Określa ona bowiem zawody radcy czy adwokata jako zawody sektorowe – mówił. Podkreślał też, że nasza konstytucja wspomina o zawodach zaufania publicznego.
Do tego, że wykonywanie zawodu nie powinno być obowiązkowo związane z członkostwem w samorządzie, przekonywał Tomasz Bujak, prezes Stowarzyszenia Doradców Prawnych.
– Premier obiecywał, że zrobi wszystko, żeby magister prawa mógł wykonywać swój zawód – mówił i krytykował fakt, że w ustawie przewidującej deregulację nie ma ani słowa ani o magistrze prawa, ani o prawnikach z biznesu. – Tymczasem uprawnienia związane z dostępem do zawodów prawniczych mają legislatorzy – mówił.
Przedstawiciele adwokatury przekonywali z kolei, że dalsze otwieranie zawodu nie opłaca się państwu. Wiceprezes Naczelnej Rady Adwokackiej adwokat Jacek Trela uznał za zły pomysł skrócenie aplikacji.
– Trzeba pamiętać, że po drugiej stronie w sądzie będzie miał prokuratora po ok. 54 miesiącach nauki. Lepiej wykształcony prokurator by oskarżał, a gorzej przygotowany adwokat – bronił. To nie jest w interesie państwa – mówił mec. Trela.