Ten spektakl wyreżyserowany przez Macieja Englerta stał się jednym z największych przebojów ostatnich lat w warszawskim Teatrze Współczesnym. Od prapremiery w 2003 roku wystawiony został ponad 240 razy. Na scenie trudno było oderwać wzrok od kipiącej energią Marty Lipińskiej, wyrzucającej z siebie jedną myśl za drugą.
Dzięki świetnej telewizyjnej realizacji i zdjęciom Michała Englerta „Namiętną kobietę” na małym ekranie ogląda się równie dobrze. W studiu telewizyjnym aktorzy pracowali podobno w koszmarnych warunkach, po 12 godzin dziennie, w temperaturze dochodzącej do 60 stopni Celsjusza. Na ekranie zmęczenia nie widać, grają lekko i na luzie.
Główna bohaterka Betty pojawia się w chwili, gdy przeciska swoje puszyste ciało przez niewielki otwór prowadzący na strych. Elegancko ubrana zaczyna gadać i krzątać się wśród rupieci. Mówi o wszystkim, co przyjdzie jej do głowy: o promocji sera w supermarkecie, wybrykach siostry i rolce papieru toaletowego, którą chciała zostawić na zapas. Pozornie nieskładny monolog stopniowo zaczyna układać się w historię życia, a raczej – historię rozczarowań.
Nieszczęśliwa i niespełniona w małżeństwie z rozrzewnieniem wspomina namiętny romans, który przeżyła z sąsiadem – przystojnym i uwodzicielskim Crazem (Andrzej Zieliński). Kiedy przeprowadzka rozdzieliła ją z ukochanym, Betty została z mężem (Krzysztof Kowalewski), ale wszystkie swoje uczucia przelała na syna (Piotr Adamczyk). Teraz w dniu jego ślubu przeżywa dramat.
Jej ucieczka na strych to forma buntu. Zdaje sobie sprawę, że oprócz wspomnień gorących chwil z Crazem niewiele jej w życiu zostało. Przeraża ją wizja spędzania wieczorów w towarzystwie męża czekającego na ciepły obiad przed telewizorem. Była namiętną kobietą, ale cały jej seksapil zabiła codzienna rutyna.