Znana była jako Matka Ludzi Śmietniska. Zmarła dokładnie rok temu, do setnych urodzin zabrakło niespełna miesiąca. Ale przez swoje długie życie zdążyła zrobić bardzo wiele dobrego. Opiekowała się najuboższymi i żeby ich ratować założyła stowarzyszenia m.in. w Egipcie, Sudanie, Burkina Faso i Libanie. Pierwszy wstrząs przeżyła jako sześcioletnia dziewczynka, gdy w czasie wakacji na jej oczach utopił się ukochany ojciec.
Wtedy – jak opowiadała – zrozumiała, że wszystko przemija, a miłość do jednego człowieka jest niewystarczająca. Marie Madeleine Cinquin, bo tak naprawdę nazywała się siostra Emmanuelle, w dokumentalnym filmie z 2002 roku mówi, że była frywolnym podlotkiem i w tajemnicy przed matką chodziła na dansingi. By udowodnić, że jest wolną kobietą paliła papierosy, choć było to źle widziane. Przystań znalazła w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Syjońskiej, do którego wstąpiła jako młoda dziewczyna. Pod koniec nowicjatu matka przełożona postanowiła wysłać ją na Sorbonę, by w przyszłości uczyła w szkole. Odmówiła, bo chciała od razu pracować, ucząc biedne dzieci.
Ale w 1931 r. wysłano ją do Stambułu. Miała wśród swoich podopiecznych małych chrześcijan i muzułmanów. Wtedy zaczęła w niej dojrzewać myśl o pomocy najbiedniejszym, bez względu na wyznawaną przez nich religię. Uważała, że nie ma prawa wkraczać w przekonania innych, nie chciała nikogo nawracać.
Kiedy cztery dekady później wyjechała do Kairu, gdzie uczyła teologii i filozofii dziewczynki z dobrych domów, porzuciła to zajęcie, by zamieszkać z biedakami. Miała 62 lata i zaczęła nowe życie. – Wiem na pewno, że nie chcę odpoczywać – opowiadała o początkach nowej pracy. – Musiałam dać ubogim ludziom do zrozumienia, że jestem ich siostrą. Nie mogłam rano przychodzić i wieczorem odchodzić do domu z wygodami.
Zamieszkała w starym baraku dla kóz. Ubrana w skromny, szary habit cierpliwie zdobywała zaufanie mieszkańców kairskich slumsów. Założyła przedszkole i małą przychodnię dla dzieci. Poszła do biskupa, bo nie mogła się pogodzić z faktem, że tamtejsze kobiety rodzą tak dużo dzieci, a co drugie umiera. Kazał się nie wtrącać. Ale ona nie rezygnowała. Jej dzieło rosło, pojawili się współpracownicy – siostra Sara, ojciec Maurice.