Reklama
Rozwiń
Reklama

Agata Turkot o przemocy domowej: Nie zdawałam sobie sprawy, jak olbrzymia jest skala problemu

– Dopóki nie zetkniemy się z przemocą domową bezpośrednio, to mamy świadomość, że jest ona problemem trudnym i palącym, ale tak naprawdę niewiele na jej temat wiemy – mówi Agata Turkot, grająca w „Domu dobrym” Wojciecha Smarzowskiego. Film od 7 listopada w kinach.

Publikacja: 07.11.2025 04:59

Agata Turkot

Agata Turkot

Foto: Łukasz Saturczak

W ostatnich dziesięciu latach w Polsce wydawanych jest rocznie ok. 80-100 tysięcy Niebieskich Kart, która ma zapewnić bezpieczeństwo osobie doznającej przemocy domowej i przeciwdziałać jej. 94 proc. osób dotkniętych przemocą domową to kobiety. Według oficjalnych statystyk kryminologicznych przemocy domowej doświadcza dziś w Polsce około miliona kobiet. Mam wrażenie, że na co dzień niedostatecznie głośno o tym krzyczymy. I dobrze, że „Dom dobry” powstał.

Zanim dostałam propozycję, żeby w tym filmie zagrać, nie zdawałam sobie sprawy, jak olbrzymia jest skala tego problemu. Mam wrażenie, że dopóki nie zetkniemy się z przemocą domową bezpośrednio, to mamy świadomość, że jest ona problemem trudnym i palącym, ale tak naprawdę niewiele na jej temat wiemy. Nie zdajemy sobie sprawy z ogromnej skali tego zjawiska. Mam nadzieję, że po filmie Wojtka Smarzowskiego nie będziemy już mogli tego tematu lekceważyć ani banalizować.

Reklama
Reklama

 

Rola, którą pani w „Domu dobrym” zagrała, musiała być ogromnie trudna. Sekwencje, w których pani bohaterka jest zakochana i szczęśliwa szybko ustępują miejsca coraz mocniejszym scenom jej psychicznego poniżania przez męża czy wręcz fizycznego gwałtu. W każdym kolejnym kadrze tragedia kobiety pogłębia się. Wiem, że przygotowując się do roli Gośki spotykała się pani z ofiarami przemocy domowej. 

Byłam obserwatorką podczas spotkań grup pomocowych. Najczęściej brały w nich udział osoby, które najtrudniejsze doświadczenia miały już za sobą i powoli dochodziły do jakiejś równowagi. Siedziałam z boku, słuchałam ich rozmów. Zostałam przez nie bardzo ciepło i czule przyjęta, bo zrozumiały, że my jesteśmy po ich stronie. Dla kobiet, które doświadczyły przemocy, ważne jest, że ich historie chce opowiedzieć ktoś, kto nie podważa ich wersji. 

Zanim dostałam propozycję, żeby w tym filmie zagrać, nie zdawałam sobie sprawy, jak olbrzymia jest skala tego problemu. Mam wrażenie, że dopóki nie zetkniemy się z przemocą domową bezpośrednio, to mamy świadomość, że jest ona problemem trudnym i palącym, ale tak naprawdę niewiele na jej temat wiemy. Nie zdajemy sobie sprawy z ogromnej skali tego zjawiska. 

Agata Turkot

Reklama
Reklama

Te spotkania były dla pani inspirujące?

Bardzo. Ich uczestniczki często zwracały się do mnie bezpośrednio. Opowiadały mi historie ze swojego życia. Mówiły o traumie, którą przeżywały w domach, ale i o tym, jak były traktowane przez lekarzy czy podczas rozmów na policji. I te rozmowy z nimi dodały mi dużo siły. Poczułam, że zagram Gośkę w ich imieniu i że dostałam od nich na to jakiś rodzaj przyzwolenia. Przypominałam sobie o tym na planie, podczas kręcenia najtrudniejszych scen.

W filmie znalazła się też sekwencja, w której do mieszkania bohaterów przyjeżdżają policjanci i biorą stronę mężczyzny.

Takie interwencje są często dla kobiet bardzo trudne. Zdarza się, że są one przez funkcjonariuszy upokarzane, że ich zeznania bywają wyśmiewane. Mam wrażenie, że wynika to często z braku edukacji. Bardzo niewielu policjantów przechodzi jakiekolwiek szkolenia na temat przemocy domowej. Nie wiedzą więc, jak się zachowywać w czasie interwencji.  Słyszałam wiele podobnych historii, żadna nie kończyła się happy endem. Ratunkiem dla kobiet stają się głównie ośrodki pomocowe różnego rodzaju. Są one niedofinansowane, borykają się z brakiem pieniędzy i możliwości realnej pomocy, ale można tam spotkać wykwalifikowanych, ofiarnych ludzi, którzy robią, co mogą, by krzywdzonym kobietom podać rękę. 

Czytaj więcej

Widzieliśmy „Heweliusza”. Jak dochodzi do polskich katastrof?

Wojciech Smarzowski pokazuje dwie drogi: w pierwszej kobieta idzie na dno, w drugiej szuka pomocy. Kręciliście te wątki osobno czy na planie przeplatały się ze sobą?

Nie mieliśmy produkcyjnych możliwości rozdzielenia tych opowieści, ale ja czułam się trochę tak, jakbym grała dwie postacie. Choć to były oczywiście dwie różne drogi mojej bohaterki – ciemna i jaśniejsza. I wie pani? W czasie spotkań z publicznością, jakie mieliśmy po pierwszych pokazach filmu okazało się, że niektórzy widzowie tej jasności w ogóle nie dostrzegają. Odbierają tylko mroczne zakończenie. To ciekawe, bo naprawdę pracowaliśmy nad tym, by zostawić choć trochę nadziei, że można się z takiej matni wyrwać. 

Smarzowski mówi, że do „Domu dobrego” szukał aktorów, którzy „udźwigną ten temat jako ludzie”. I ma pani wspaniałego partnera – Tomasza Schuchardta.

Wiem, że Wojtek szukał dla mnie empatycznego partnera, przy którym poczuję się bezpiecznie. Kogoś, kto będzie dla mnie wsparciem. Zwłaszcza, że nie jestem jeszcze aktorką bardzo doświadczoną. Z Tomkiem poznaliśmy się wcześniej, na planie innego filmu Wojtka Smarzowskiego „Wesele”. Ja cenię go „od zawsze”. I jestem szczęśliwa, że zagrał Grześka, bo czułam się przy nim absolutnie bezpieczna. Na planie okazał się partnerem idealnym.

Przygotowywałam do roli Gośki z coachem aktorskim, jeszcze długo przed pierwszym klapsem. Pracowałyśmy nad postacią, ale też uczyłam się, jak sobie radzić z własnymi trudnymi emocjami. Jak chronić siebie, rozdzielać własne życie od życia postaci.

Agata Turkot

Reklama
Reklama

W filmie musiała się pani zmierzyć z bardzo trudnymi scenami. Czy miała pani pomoc profesjonalnego coacha? 

Tak, przygotowywałam się do roli Gośki z coachem aktorskim, Anią Skorupą, jeszcze długo przed pierwszym klapsem. Pracowałyśmy nad postacią, ale też uczyłam się, jak sobie radzić z własnymi trudnymi emocjami. Jak chronić siebie, rozdzielać własne życie od życia postaci. To było dla mnie szalenie odkrywcze. Zrozumiałam, że tak się da. I świadomość tego pozwoliła mi przejść przez „Dom dobry” bez większych wahnięć nastroju. W czasie zdjęć Ania nie przychodziła na plan, ale często konsultowałam się z nią. I jestem bardzo wdzięczna za tę możliwość pracy z coachem i narzędzia, jakich koleżanki i koledzy wcześniej nie mieli.

Czytaj więcej

Agnieszka Holland: Kino może odzyskać utraconą przestrzeń

Pomoc psychologiczna, coraz bardziej dzisiaj popularna, jest chyba w produkcjach Wojciecha Smarzowskiego szczególnie ważna. Bo w jego znakomitych, często bardzo bolesnych filmach – zarówno współczesnych jak i sięgających do historii – nie ma łatwych ról. Agata Kulesza opowiadała mi, że kiedy grała w „Róży”, po zdjęciach długo nie mogła otrząsnąć się z roli. Zdarzało się, że wracała z planu do domu i godzinami stała w oknie patrząc, jak pada śnieg. Pani udało się wyrzucić z siebie Gośkę? 

Pracowałam nad oczyszczaniem emocji, jakie musiały towarzyszyć mi przed kamerą. Przegadywałam wszystko z Anią. Czułam się bezpiecznie na planie, bo byłam otoczona świetną ekipą i miałam przepracowane najtrudniejsze tematy. Ale też łatwiej mi było „wyjść” z roli po skończeniu zdjęć. Byłam wykończona fizycznie, musiałam też sobie poradzić z tęsknotą za planem, pogodzić się, że ten twórczy czas już się skończył. Pozwoliłam sobie na totalny odpoczynek i po miesiącu – zregenerowana – wróciłam do życia. Dzisiaj myślę o Gośce z dużą wdzięcznością i miłością.

No i znalazła się pani w „stajni” Wojciecha Smarzowskiego, który lubi wracać do swoich aktorów. A trafienie do tej ekipy to szansa na przeżycie w aktorskim zawodzie czegoś ważnego.

Ja już przy „Weselu” poczułam, jak dobry materiał do zagrania daje Wojtek aktorom. Ale też ważna jest jego wrażliwość, umiejętność pomocy w trudnych momentach. I wreszcie pewność, że wie do czego dąży i po co robi film. Poza tym to jest reżyser otwarty na zmiany. Są chwile, gdy potrafi aktorowi zaufać, bo wie, że on już zaczyna wiedzieć o swojej postaci coraz więcej. I godzi się, by zrobił coś inaczej. Dla mnie to idealny styl pracy i wiem, że teraz zawsze będę czegoś takiego w swojej pracy szukała. 

Po dyplomie w łódzkiej szkole filmowej przez kilka lat grała pani w „Leśniczówce”. Ale potem odeszła pani z tej telenoweli. 

To była moja pierwsza poważna praca po skończeniu studiów. Poznałam interesujących twórców, którzy formatowali ten cykl, ale też mogłam grać z takimi aktorami, jak Jola Fraszyńska czy Marian Dziędziel. Dużo się tam nauczyłam. Z czasem jednak format serialu zaczął się zmieniać i w pewnym momencie poczułam się zmęczona. Zrozumiałam, że ten rozdział muszę zamknąć i przejść do innego, zawodowego etapu.

Reklama
Reklama

To musiała być trudna decyzja. Serial daje popularność, zapewnia też aktorowi stały dochód i poczucie życiowego bezpieczeństwa. Ważne w przypadku młodej osoby.

To prawda, ale poczułam, że muszę sprawdzić, dokąd jeszcze ten zawód może mnie doprowadzić. I z perspektywy czasu jestem dumna, że się na to zdobyłam. Zrozumiałam, że kiedy podejmujemy decyzje w zgodzie ze sobą, nawet te ryzykowne i szalone, to one potem doprowadzają nas do czegoś istotnego i wartościowego. Po rezygnacji z udziału w „Leśniczówce” poznałam oczywiście sytuację, w której człowiek nie ma niczego pewnego, ale też dużo się nauczyłam o sobie i o aktorstwie. I teraz tego się trzymam.

Pani następna produkcja to serial „Piekło kobiet” Anny Maliszewskiej. Lata 30. XX wieku, temat aborcji, który do dzisiaj jest niestety w Polsce aktualny. I znów – jak wskazuje sam tytuł – opowieść o kobietach, którym zabiera się ich prawo do godności i decydowania o sobie.

Tak, ale to zupełnie inna produkcja niż „Dom dobry”, a moja bohaterka jest zupełnie inna od Gośki. Ma w sobie dużo więcej woli, siły, a także mrok, któremu często ulega i który rodzi  wiele trudnych sytuacji. Ale potrafi brać sprawy we własne ręce. I kiedy uświadamia sobie, w jakim punkcie życia się znajduje, z całą konsekwencją walczy o lepsze jutro.

Nie obawia się pani zaszufladkowania: „Turkot – aktorka od bardzo dramatycznych ról”?

Nie. Daję sobie prawo do bardzo różnorodnej drogi kariery. Wzorem są dla mnie Agata Kulesza czy Agnieszka Grochowska, które nigdy nie dały się zamknąć w żadnej szufladce.

Mam nadzieję, że sztuka aktorska jest czymś subiektywnym, niepodrabialnym, bazującym na autentycznych emocjach i że sztuczna inteligencja długo jeszcze nam nie zagrozi

Agata Turkot

A jako młoda aktorka co pani myśli o sprawie Tilly Norwood i ingerencji sztucznej inteligencji w pani zawód?  Nie boi się pani o przyszłość? O to, co będzie za 10, może 20 lat?

Mam nadzieję, że sztuka aktorska jest czymś subiektywnym, niepodrabialnym, bazującym na autentycznych emocjach i że sztuczna inteligencja długo jeszcze nam nie zagrozi. Choć oczywiście zdarzają się już różne dziwne sytuacje, także w Polsce. W umowach zaczynają pojawiać się nie do końca jasne zapisy, choćby prawa do wykorzystania wizerunku aktora. Ale wierzę, że AI nie zabierze nam zawodu. Aktorstwo jest dzieleniem się emocjami, wymaga uważności i wrażliwości. Mam nadzieję, że nie wystarczy naśladować. Że wciąż jeszcze mamy coś widzom do zaoferowania i powiedzenia.

Reklama
Reklama

To na koniec wrócę do „Domu dobrego”. Myśli pani, że ten film może coś zmienić w społecznej świadomości?

Nie wiem, czy jest w stanie wpłynąć realnie na rzeczywistość, ale wierzę, że na społeczną świadomość może oddziaływać. Trzeba krzyczeć. Przyciągać widzów do tematów, które są niewygodne, rodzą psychiczny dyskomfort. Trzeba wzbudzać dyskusję. Prowokować oddolne inicjatywy, upominać się o godność ofiar, o poczucie bezpieczeństwa. O człowieczeństwo. 

 

 

Film
Kino 2025: Wielki film Smarzowskiego „Dom dobry" skandalicznie pominięty w Gdyni
Film
Jan Englert: Przepisywanie życiorysu
Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama