– Marzy mi się obraz – mówi – w którym mógłbym całkowicie się zanurzyć i brodzić w cementowym kolorze, swobodnie go kształtując, by później to wszystko mogło zastygnąć.
Urodzony w białostockich Waliłach często podkreśla swoje białoruskie korzenie, identyfikuje się z zamieszkującą tamte tereny mniejszością białoruską. Waliły są dla Tarasewicza stałym punktem odniesienia, źródłem inspiracji. Artysta podtrzymuje też emocjonalną więź z naturą.
Przygląda się jej pokornie, rejestrując albo rytmy, albo zestawienia barw. Tym, co już w latach 80. różniło jego malarstwo od obrazów kolegów z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, było skoncentrowanie się na formie, a nie literackich znaczeniach czy anegdocie.
– Moje obrazy też mówią, ale nie wykrzykują haseł – wyjaśnia Tarasewicz. – Zaangażowanie, agitacja są poważnym problem polskiej sztuki. Nasz kraj leży między silnymi Berlinem i Moskwą, a polska sztuka jest lustrem naszych imperialnych kompleksów. Manifestuje się to malarstwem symbolicznym, z zewnątrz buroszarym, malowanym na kolanach, cierpiętniczo.
Swój czas artysta dzieli między pracę w Waliłach, gdzie ma pracownię i przygotowuje się do wszystkich wystaw, a warszawską ASP, gdzie jest profesorem na Wydziale Malarstwa.