Agnieszka Glińska miała rację, mówiąc, że polski teatr długo czekał na kogoś takiego jak Iwan Wyrypajew. Myślę nawet, że na Wyrypajewa czekał cały teatr europejski. Obsypany nagrodami na międzynarodowych festiwalach rosyjski dramaturg i filozof urasta bez wątpienia do miana jednej z najciekawszych, najbardziej intrygujących postaci współczesnego teatru.
Jego sztuki są świetną odtrutką na publicystykę i doraźność polskich przedstawień, ale też grane są z powodzeniem w ponad 20 krajach świata. Mówi się o nim, że jest współczesnym Czechowem, ale to zbytnie uproszczenie. Gdy doda się do tego, że w utworach często stawia pytanie o granice ludzkiej wolności, sens ofiary i odkupienia oraz relację między człowiekiem a Bogiem, dostrzec w nim można także bliskiego krewnego Dostojewskiego.
Jego „Letnie osy kąsają nas nawet w listopadzie", wystawione na wolskiej scenie Teatru Dramatycznego w reżyserii Wojciecha Urbańskiego, to jedna z najbardziej tajemniczych sztuk Wyrypajewa. Jest w niej wiele niedomówień i doza metafizyki. Autor po raz kolejny dzieli się wątpliwościami, bardziej zadaje pytania, niż udziela gotowych odpowiedzi.
A wszystko podane jest w formie rozmowy niemal salonowej. Bohaterami są Helena (świetna Katarzyna Herman), Mark (Witold Dębicki) i Joseph (Zdzisław Wardejn), czyli żona, mąż i przyjaciel. Dialog toczy się w przestronnym lofcie z widokiem na piękny krajobraz. Klimat opowieści przypomina słynne „Iluzje", które także na tej scenie miały przed kilku laty premierę.
„Letnie osy" są sztuką przewrotną. Można powiedzieć, że autor bawi się konwencjami literackimi, nawiązuje do wielkiej literatury rosyjskiej, a nawet teatru absurdu. Zaczyna się od prostej sprzeczki małżeńskiej, gdy mąż zarzuca żonie kłamstwo dotyczące tego, kto odwiedził ją podczas jego nieobecności. Kwestionowanie kolejnych twierdzeń dotyczących innych podjętych tematów staje się po chwili regułą.