Płaska Ziemia, czyli co się dzieje z teorią spiskową w epoce internetu

Choć niektórzy twierdzą, że Ziemia ma kształt zbliżony do rombu, najczęstszym modelem preferowanym przez płaskoziemców jest jednak dysk, pośrodku którego znajduje się biegun północny.

Aktualizacja: 26.01.2020 12:34 Publikacja: 26.01.2020 00:01

Jak daleko można by podróżować w zewnętrznym kierunku – nie wiadomo. Drzeworyt nieznanego artysty, k

Jak daleko można by podróżować w zewnętrznym kierunku – nie wiadomo. Drzeworyt nieznanego artysty, który po raz pierwszy opublikowany został w książce Camille Flammarion „L’atmosphere: météorologie populaire” w 1888 r.

Foto: Wikipedia

Wbrew powtarzanym czasem mitom, jakoby „w średniowieczu powszechnie wierzono, że Ziemia jest płaska", a żeglarze epoki wielkich odkryć geograficznych mieliby żyć w nieustannym lęku przed dopłynięciem do krawędzi ziemskiego dysku, nie ma żadnych dobrych powodów, by tak uważać.

Choć w początkowym etapie rozwoju wielu cywilizacji faktycznie można natrafić na kosmologię płaskoziemską, każdy naród żeglarski szybko docierał do wiedzy o wypukłości Ziemi: sam sposób znikania statków za horyzontem świadczy o tym niedwuznacznie. Dalszy rozwój technik nawigacji prowadzi natomiast do wiedzy, że nie jest to tylko lokalna wypukłość, lecz że kształt Ziemi jest zbliżony do kuli. Nawigatorzy dalekomorscy muszą doskonale znać położenia ciał niebieskich, aby bezpiecznie wrócić do domu, stąd imponujące katalogi gwiazd, które znamy choćby z cywilizacji greckiej, arabskiej i chińskiej. Zhang Heng w II wieku naszej ery skatalogował już dwa i pół tysiąca gwiazd, z wielką dokładnością odnotowując nie tylko ich położenie, ale i barwę i zmienność. Ponieważ nawet gołym okiem można spokojnie zauważyć różnicę położenia gwiazdy o jeden stopień kątowy, podróż o zaledwie kilkaset kilometrów wiąże się z widocznym przesunięciem wszystkich obiektów na sferze niebieskiej, czego nie sposób wytłumaczyć na podstawie modelu płaskiej Ziemi.

Zresztą nie trzeba się odwoływać do tego typu logiki, by obalić mit o powszechności wiary w płaską Ziemię – wystarczy sięgnąć do dokumentów historycznych, w których wprost mowa o kulistości Ziemi. Grecki astronom Eratostenes w 240 roku przed naszą erą oszacował już – całkiem zresztą nieźle – rozmiar naszej planety, opierając się na bardzo prostej obserwacji, że w tym samym czasie w różnych miejscach słońce pada pod różnym kątem. Już starożytni Rzymianie opisywali glob ziemski jako składający się z pięciu stref klimatycznych: polarnej północnej, umiarkowanej północnej, pustynnej równikowej, a następnie umiarkowanej południowej i polarnej południowej. Spekulowali przy tym o mieszkańcach antypodów, zastanawiając się, czy panujący w strefie równikowej upał jest na tyle duży, że kiedykolwiek będzie możliwy kontakt z mieszkańcami tych odległych południowych krajów.

A może krótka wyprawa na Wschód? Indyjski matematyk i astronom Arjabhata pod koniec V wieku naszej ery w swoim traktacie astronomicznym, spisanym w sanskrycie, zatytułowanym Arjabhatasiddhanta, wyraźnie stwierdził, że Ziemia jest w kształcie kuli. Oszacował też jej obwód, podając równie dobrą co Eratostenes wartość 4967 vojan, co odpowiada nieco poniżej czterdziestu tysiącom kilometrów. W 1267 roku perski astronom Dżamal ad-Din sprezentował zaś chanowi Kubilajowi piękny drewniany globus, na którym z wielką pieczołowitością wymalowano różnymi barwami oceany, lądy, jeziora i rzeki.

Krótko mówiąc, jest dziś jasne, że wszystkie rozwinięte cywilizacje, po których pozostało wystarczająco dużo dokumentów pisemnych, wiedziały o kulistości naszej planety. Skąd więc mit o średniowiecznej wierze w płaską Ziemię? Najprawdopodobniej ma on związek z ogólniejszym sentymentem, szczególnie żywym w epoce oświecenia, że średniowiecze należy uznać za „wieki ciemne". Zgodnie z tym stylem myślenia historia świata ma postać sinusoidy, w której po mądrej, racjonalnej starożytności („epoce klasycznej") nastały „wieki ciemne", przepełnione religijnym zabobonem, irracjonalizmem i ciemnotą. Do dziś przymiotnik „średniowieczny" kojarzy się zresztą z zacofaniem; co bowiem innego mogłoby znaczyć oskarżenie, że ktoś wyznaje „średniowieczne poglądy"?

Dziś historycy słusznie zauważają, że obraz brudnego, zacofanego, irracjonalnego „człowieka średniowiecza", któremu miałby się przeciwstawiać czysty, postępowy, racjonalny „człowiek renesansu" to fatalne uproszczenie. Kolejno obalane są „mikromity" składające się na to fałszywe przekonanie. Jednym z nich jest przeświadczenie, że w średniowieczu powszechnie wierzono w płaskość Ziemi. Po prostu nic na to nie wskazuje, a wiedza o kulistości Ziemi przetrwała nienaruszona od czasów starożytnych aż do epoki wielkich odkryć geograficznych.

Czemu płaska?

No dobrze – skąd więc współczesny nurt płaskoziemców? Wielu dzisiejszych zwolenników tej wizji świata odwołuje się do płomiennej obrony płaskiej Ziemi spisanej przez angielskiego pisarza Samuela Rowbothama, najpierw w 1849 roku w postaci szesnastostronicowego pamfletu, potem w 1865 roku w formie pełnej książki zatytułowanej „Zetetic Astronomy. The Earth not a Globe" [Astronomia zetetyczna. Ziemia nie (jest) globem].

Historia tego człowieka wiele mówi o płaskoziemstwie i jego źródłach. Latem 1838 roku Rowbotham obserwował łódź oddalającą się od niego w dół Old Bedford. Co istotne, rzeka ta, w istocie będąca wykopanym w XVII wieku kanałem, na odcinku prawie dziesięciu kilometrów jest zupełnie prosta, co sprawia, że idealnie nadaje się do tego typu obserwacji. Jak twierdził później w swoich licznych wystąpieniach publicznych i publikacjach, łódź pozostawała doskonale widoczna, aż zniknęła za odległym zakrętem rzeki – podczas gdy na kulistej Ziemi powinna przecież stopniowo chować się za „wypukłością" powierzchni wody. Obserwacja ta tak go podekscytowała, że postanowił opracować pełną teorię płaskiej Ziemi. Ogłosił też publicznie, że prosta obserwacja przeprowadzona na kanale Old Bedford przekona każdego niedowiarka wierzącego w kulistość naszej planety. Jego współpracownik John Hampden zaoferował również nagrodę pieniężną w wysokości pięciuset funtów dla każdego, kto podejmie wyzwanie Rowbothama.

Zakład Hampdena przyjął w 1870 roku Alfred Wallace, który był już wówczas zasłużonym naukowcem, a ponadto – na nieszczęście Rowbothama – przez wiele lat pracował jako geodeta. Eksperyment przeprowadzono w obecności arbitra z czasopisma „Field", a jego przebieg opisano w „Nature". Układ eksperymentalny był bardzo prosty. W trzech punktach odległych od siebie o trzy mile (mniej więcej pięć kilometrów) w dno kanału wbito tyczki, na których przytwierdzono identyczne znaczniki, dokładnie trzynaście stóp i cztery cale (nieco ponad cztery metry) nad wodą, aby zminimalizować efekt zakrzywiania promieni świetlnych przy powierzchni wskutek jej nagrzewania się. Gdyby teoria płaskiej Ziemi była prawdziwa, oglądane z jednego końca znaczniki powinny ułożyć się w prostej linii. Na kulistej Ziemi znacznik środkowy powinien górować nad początkowym i końcowym. Trzej panowie – Hampden, Wallace i redaktor „Field" – ustawili się przy teleskopie, aby dokonać historycznej obserwacji. Choć arbiter odnotował, że wszyscy uczestnicy eksperymentu zgodzili się pierwotnie z konkluzją, że oglądany przez okular teleskopu znacznik środkowy góruje nad pozostałymi dwoma, Hampden później wycofał się ze swoich słów i oskarżył o oszustwo zarówno redaktora „Field", jak i (już później) samego Wallace'a, temu drugiemu grożąc również śmiercią.

Rowbotham nie ustał jednak w staraniach o wypromowanie „astronomii zetetycznej", zakładając ponadto Towarzystwo Zetetyczne i rozsyłając kopie swojego dzieła po całym świecie. Można powiedzieć, że zasadniczo mu się powiodło, ponieważ do dziś strony internetowe propagatorów teorii płaskiej Ziemi są ozdabiane fragmentami jego książki.

Jak to wygląda w praktyce?

Trudno powiedzieć, skąd właściwie bierze się współczesna popularność teorii płaskiej Ziemi i w jaki sposób płaskoziemcy wiążą to ekscentryczne przekonanie z resztą swojego światopoglądu. Niektóre sposoby, na jakie można to zrobić, są względnie „naturalne": istnieje więc choćby powiązanie pomiędzy płaskoziemcami a kreacjonistami młodoziemskimi. Michael Marshall, dziennikarz „The Guardian", dość szczegółowo opisał rozmaite „odmiany" teorii płaskiej Ziemi reprezentowane na konferencji Flat Earth UK w maju 2018 roku. Okazuje się, że pewna grupa płaskoziemców zgadza się również z kreacjonistycznym modelem Wszechświata stworzonego przez Boga parę tysięcy lat temu, podpierając się wybranymi cytatami ze Starego Testamentu, mającymi potwierdzać płaskość Ziemi. Jest to więc po prostu dość konsekwentny, jednolity powrót do, cóż, epoki brązu.

Mariana van Zeller, reporterka „National Geographic", która rozmawiała z uczestnikami jednego z amerykańskich spędów płaskoziemców, również odkryła pozanaukowe motywacje wiary w tę teorię. „Płaska Ziemia pokazuje ci, że nie jesteś pomyłką, że zostałaś stworzona, a więc że masz sens, znaczysz coś dla świata. Nie jesteśmy małpami frunącymi przypadkowo przez przestrzeń na jakiejś piłce" – powiedziała jedna z rozmówczyń van Zeller. Inni nie wydają się jednak należeć do tej samej grupy i zdaniem Marshalla uczestnicy konferencji nie mieli ze sobą wiele wspólnego na gruncie ideologicznym, poza samym rdzennym przekonaniem, że prawidłowym obrazem Ziemi nie jest kula. Nawet sam kształt płaskiej Ziemi nie jest jednoznacznie ustalony.

Choć niektórzy twierdzą, że Ziemia ma kształt zbliżony do rombu, najczęstszym modelem preferowanym przez płaskoziemców jest jednak dysk, pośrodku którego znajduje się biegun północny. Sprawia to oczywiste problemy natury geograficznej – nie da się dobrze odwzorować kuli na płaszczyźnie, tak więc każda mapa wprowadza pewne zniekształcenia, czasem dramatyczne. Płaskoziemcy utrzymują jednak, że płaska reprezentacja Ziemi na papierze jest nie odwzorowaniem, lecz wiarygodnym przedstawieniem. Ziemia miałaby wyglądać z góry właśnie tak jak na mapie. Najpopularniejszym odwzorowaniem stosowanym przez płaskoziemców jest odwzorowanie azymutalne równoodległościowe, w którym pośrodku mapy znajduje się biegun północny. Mapę tego typu można znaleźć również w logo Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Z decyzji tej wynika szereg problemów. Po pierwsze, w miarę oddalania się od bieguna północnego rośnie deformacja kontynentów i zwiększa się błąd wyznaczania odległości, które mają choć trochę przebiegu równoleżnikowego, to jest wzdłuż linii wschód–zachód. Dla poruszającego się na niewielkie odległości Europejczyka nie stanowi to jeszcze większego problemu – wynikająca z powyższej mapy odległość między, powiedzmy, Krakowem a Londynem wynosi około półtora tysiąca kilometrów, czyli tylko nieznacznie więcej niż w rzeczywistości. W miarę posuwania się na południe i zwiększania mierzonych dystansów sprawa robi się jednak kłopotliwa. Gdyby zmierzyć Afrykę „w pasie" tuż poniżej równika, na przykład wyznaczyć dystans Luanda–Mombasa, na płaskiej Ziemi będzie to pięć tysięcy kilometrów, a w rzeczywistości – niecałe trzy tysiące. To jednak nic. Im bliżej do bieguna południowego, tym robi się tylko gorzej.

Aby możliwe było odwzorowanie powierzchni naszej planety, Antarktyda staje się pierścieniem okalającym całą Ziemię, wyznaczającym obwód „ziemskiego dysku". Jak daleko można by podróżować w owym zewnętrznym kierunku – nie wiadomo. Wielu płaskoziemców uważa, że Antarktydę otacza pięćdziesięciometrowej wysokości ściana lodu, a za nią ciągnie się niezmierzona, zimna, mroczna kraina, której nie sposób spenetrować. Alternatywnie Antarktyda miałaby być patrolowana przez wojsko broniące ludzkości dostępu do zewnętrznych rubieży Ziemi.

Płaska Ziemia powoduje kłopoty natury nie tylko naukowej, lecz także praktycznej. Według powyższej mapy płaskiej Ziemi najkrótsza trasa łącząca Australię z Ameryką Południową wiedzie przez biegun północny (!) i ma długość ponad dwudziestu tysięcy kilometrów, podczas gdy istnieją samoloty regularnie pokonujące ten dystans (wynoszący w rzeczywistości około dziesięciu tysięcy kilometrów). Na przykład regularny lot z Auckland do Santiago, które dzieli dziewięć tysięcy siedemset kilometrów, realizowany przez chilijskie linie lotnicze LATAM, zwykle boeingiem 787. Samolot ten leci, zgodnie ze swoją specyfikacją techniczną, z prędkością przelotową około dziewięciuset kilometrów na godzinę, dzięki czemu pasażerowie na trasie Nowa Zelandia–Chile spędzają około jedenastu godzin w powietrzu. Na płaskiej Ziemi samolot ów musiałby osiągać mniej więcej dwukrotnie większą prędkość, aby dowieźć pasażerów na czas, co oznacza, że również przewoźnicy i producenci samolotów musieliby celowo wprowadzać ludzi w błąd. To prowadzi do niezbywalnego aspektu teorii płaskiej Ziemi, jaką jest globalny spisek „globoziemców".

Bez spisku ani rusz. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć zdjęcia i dane pobierane przez setki sztucznych satelitów, misje bezzałogowe na Merkurego, Wenus, Księżyc, Marsa i zewnętrzne obiekty Układu Słonecznego, a także doświadczenia pięciuset sześćdziesięciu trzech ludzi (a liczba ta stale rośnie), którzy znaleźli się osobiście na orbicie ziemskiej, w tym dwudziestu czterech, którzy polecieli ku Księżycowi w ramach misji Apollo i ujrzeli Ziemię z oddali? Tego typu świadectwa domagają się istnienia potężnej konspiracji, w której musiałyby brać udział w zasadzie wszystkie organizacje mające jakikolwiek związek z podróżą w skali planetarnej i kosmonautyką. Sama wiara w istnienie tajemnic i spisków nie jest wcale wariacka; wręcz przeciwnie – piszę o tym w rozdziale 3 na temat chemtraili. Skala spisku, który wiąże się z płaską Ziemią, jest jednak zupełnie wyjątkowa. Wszystkie zdjęcia z Kosmosu, wszystkie symulacje pogodowe, wszystkie modele geologiczne i planetologiczne musiałyby być celowo fałszowane, co w praktyce oznacza, że każdy naukowiec, od najskromniejszego geologa na lokalnym uniwersytecie do inżynierów aeronautycznych i wszystkich meteorologów świata, musiałby aktywnie głosić nieprawdę, doskonale o tym wiedząc.

To nie koniec: ponieważ komunikacja międzykontynentalna i nawigacja na Ziemi płaskiej przebiegają zupełnie inaczej niż na kulistej, konspiracja siłą rzeczy musi obejmować również pilotów, nawigatorów i twórców map morskich i lotniczych, a także inżynierów projektujących statki i samoloty oraz techników, którzy je serwisują – trudno bowiem byłoby ukryć fakt, że przebywają one dystanse znacznie przewyższające te podawane „oficjalnie". Firmy typu Polar Cruises, oferujące wycieczki morskie na Antarktydę, zwłaszcza te uwzględniające opływanie znacznej części tego kontynentu, zmagałyby się z potężnym problemem skali: na płaskiej Ziemi sześćdziesiąty równoleżnik okalający biegun północny ma długość pięciokrotnie mniejszą niż sześćdziesiąty równoleżnik wokół Antarktydy! Niezgodności tej nie dałoby się ukryć przed nikim, kto faktycznie bierze w takich wyprawach udział. Ostatecznie mówimy więc o milionach ludzi biorących udział w konspiracji: o naszych znajomych i krewnych, kolegach z pracy i ludziach przygodnie spotkanych w pociągu.

Parodia czy przekonanie?

Przyznam się, że do ostatniej chwili nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek może szczerze uważać, że Ziemia jest płaska. Sam nie spotkałem nikogo, kto by rzeczywiście głosił taki pogląd. Dziennikarze pokroju van Zeller i Marshalla twierdzą jednak stanowczo, że przynajmniej niektórzy spośród tych ludzi wydają się traktować teorię płaskiej Ziemi z największą powagą. Równocześnie zgodnie zauważają, że niemal wszyscy uczestnicy tego ruchu przystąpili do niego względnie niedawno, wszyscy zaś – w epoce internetu. Płaskoziemstwo od samego początku pachnie więc trollingiem – o wiele łatwiej mi uwierzyć, że ktoś postanawia głosić teorię płaskiej Ziemi po prostu z zamiłowania do robienia szumu i sprzeczania się, niż w to, że naprawdę w nią wierzy.

Myślę, że nie sposób dowiedzieć się, jak jest naprawdę. Zahartowani koneserzy różnego rodzaju teorii pseudonaukowych doskonale znają prawo Poego: „Nie da się odróżnić parodii odpowiednio ekstremalnego poglądu od jego rzeczywistego wyrazu". Trudno o lepszą demonstrację tej reguły niż teoria płaskiej Ziemi.

Fragment książki Łukasza Łamży „Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze", która ukaże się nakładem wydawnictwa Czarne

Wbrew powtarzanym czasem mitom, jakoby „w średniowieczu powszechnie wierzono, że Ziemia jest płaska", a żeglarze epoki wielkich odkryć geograficznych mieliby żyć w nieustannym lęku przed dopłynięciem do krawędzi ziemskiego dysku, nie ma żadnych dobrych powodów, by tak uważać.

Choć w początkowym etapie rozwoju wielu cywilizacji faktycznie można natrafić na kosmologię płaskoziemską, każdy naród żeglarski szybko docierał do wiedzy o wypukłości Ziemi: sam sposób znikania statków za horyzontem świadczy o tym niedwuznacznie. Dalszy rozwój technik nawigacji prowadzi natomiast do wiedzy, że nie jest to tylko lokalna wypukłość, lecz że kształt Ziemi jest zbliżony do kuli. Nawigatorzy dalekomorscy muszą doskonale znać położenia ciał niebieskich, aby bezpiecznie wrócić do domu, stąd imponujące katalogi gwiazd, które znamy choćby z cywilizacji greckiej, arabskiej i chińskiej. Zhang Heng w II wieku naszej ery skatalogował już dwa i pół tysiąca gwiazd, z wielką dokładnością odnotowując nie tylko ich położenie, ale i barwę i zmienność. Ponieważ nawet gołym okiem można spokojnie zauważyć różnicę położenia gwiazdy o jeden stopień kątowy, podróż o zaledwie kilkaset kilometrów wiąże się z widocznym przesunięciem wszystkich obiektów na sferze niebieskiej, czego nie sposób wytłumaczyć na podstawie modelu płaskiej Ziemi.

Pozostało 91% artykułu
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Burmistrz Głuchołaz: Odbudowa po powodzi odbywa się sprawnie