Resort pracy chwali się, że w ciągu ostatnich lat gwałtownie przybyło w Polsce placówek zapewniających opiekę nad dziećmi do lat trzech. Z przedstawionej wczoraj na konferencji prasowej prezentacji wynika, że w 2012 r. było ich już 926. To o 355 więcej niż rok wcześniej. Problem jednak polega na tym, że w większości są to placówki prywatne. Czyli zbyt drogie i przez to niedostępne dla wielu rodzin.
Z danych resortu pracy wynika, że miejsc opiekuńczych dla dzieci w Polsce jest zaledwie 39 888. To w porównaniu z 2011 r. wzrost o blisko 8 tys. – Ale to i tak kropla w morzu potrzeb. Biorąc pod uwagę, że co roku w Polsce przychodzi na świat około 400 tys. dzieci, to szanse na miejsce w takiej placówce mają nieliczni – zwraca uwagę Aleksandra Niżynska, ekspertka z Instytutu Spraw Publicznych. – Sytuacja w dużych miastach, gdzie w kolejkach do żłobka czeka obecnie kilka tysięcy osób, a także na prowincji, gdzie żłobków w ogóle nie ma, jest po prostu zła – dodaje.
W Warszawie jest obecnie zaledwie 5 tys. miejsc w publicznych żłobkach. Ale z uwagi na to, że część z nich zajmują te maluchy, które przechodzą z młodszych grup, w tegorocznej rekrutacji miasto dysponowało zaledwie 2700 miejscami. W kolejce czekało dwa razy więcej dzieci.
Podobnie było także w innych miastach w Polsce. Na listach rezerwowych jest w każdym mieście kilkaset osób. – Właśnie zakończyliśmy rekrutację. Miejsc zabrakło dla 300 dzieci – mówi Halina Mazur, szefowa łódzkich żłobków.
W takiej sytuacji jak grzyby po deszczu wyrastają placówki niepubliczne. Z raportu opublikowanego pod koniec maja przez Główny Urząd Statystyczny wynika, że w 2012 r. ponad połowa zbadanych placówek opiekuńczych (54 proc.) była w rękach prywatnych. W porównaniu z poprzednim rokiem to wzrost o 7 pkt proc.