Termy gostynińskie – największa poza infrastrukturalnymi inwestycja na Mazowszu współfinansowana ze środków Unii Europejskiej – najprawdopodobniej nie powstaną. A zarezerowane na na ten cel 50 mln euro Polska będzie musiała zwrócić do Brukseli. Choć nie zarobią inwestorzy i wykonawcy, jest osoba, która na przedsięwzięciu zyskuje. To burmistrz Gostynina Włodzimierz Śniecikowski.
Władzę w leżącym koło Płocka mieście sprawuje od 1996 r., a swą karierę polityczną zbudował w dużej mierze właśnie na termach gostynińskich.
Wielkie plany
Inwestycja była planowana z bizantyjskim rozmachem. Miała zająć 17 ha i być największym tego typu obiektem w Polsce. Już w 2007 r. media alarmowały, że niespełna 19-tysięczne miasteczko nie będzie w stanie udźwignąć takiego projektu. Zarówno pod względem finansowym, jak i organizacyjnym.
Mimo to burmistrz zapowiadał otwarcie kompleksu w 2013 roku. W czasie kolejnych kampanii wyborczych mówił, że termy gostynińskie – choć w okolicy nie ma gór – mogą być konkurencją dla słynnej Beszniowej i Tatralandii na Słowacji. Burmistrz wydał nawet kilka milionów złotych z gminnego budżetu na odwierty w poszukiwaniu złóż geotermalnych. A tamtejsi radni zmienili nazwę ulicy Bagnistej na Termalną.
Do inwestycji przymierzały się dwie firmy. W 2010 r. z udziału w przedsięwzięciu wycofał się gigant budowlany notowany na giełdzie Pol-Aqua. Wydawało się, że rezygnacja pogrzebie szanse burmistrza na reelekcję. Jednak latem 2010 r. Włodzimierz Śniecikowski podpisał umowę na realizację inwestycji ze świeżo powołaną firmą. Na ratuszu przed wyborami zawisł olbrzymi banner reklamujący inwestycję. Burmistrz zdobył mandat z 76,4-proc. poparciem już w pierwszej turze.