Wzrosty importu samochodów z Chin mogą szokować. Ale – tak po prawdzie – tylko tych, którzy nie mają pamięci historycznej. Bo przecież podobne „fale” przeżywaliśmy w Europie już przynajmniej dwa razy.
Czytaj więcej:
Ale to już było?
Po raz pierwszy w latach 70., kiedy na Zachodzie wyroiły się jak grzyby po deszczu salony takich marek jak Toyota, Honda, Mazda czy Nissan (w Stanach znany jako Datsun). Nabywcy mieli początkowo uprzedzenia; wątpiono w jakość japońskiej produkcji, a importerom nie wróżono komercyjnego sukcesu. Jak się miało okazać, kompletnie błędnie. Dziś japońskie marki są symbolem jakości i trwałości. Zdominowały, zwłaszcza w niektórych klasach, dużą część świata. Osobiście pamiętam drugą falę aut ze Wschodu i drugą eksplozję sceptycyzmu. Dotyczyła, już także na polskim rynku, marek koreańskich, Hyundaia, Daewoo, Kii czy SsangYonga. Też zapowiadano dealerom szybki koniec. I znów prorocy nie mieli racji. Marki z Korei na dobre zagościły na światowych rynkach, a w Polsce skutecznie konkurują z „japończykami”. Po trzech dekadach mamy kolejną falę azjatyckiej mobilności, tym razem z Chin i nie mam żadnych wątpliwości, że będzie jak z poprzednimi dwoma. Tym bardziej że w przeciwieństwie do koncernów japońskich czy koreańskich producenci z Chin mają kilka fundamentalnych przewag.
Na czym polega przewaga chińskiej motoryzacji?
No i my na koniec Europa; daliśmy Chińczykom fory rozkręcając modę na „zieloną motoryzację”. Cudownie się wpisują w nasz popyt na tanią, ale jakościową eko – elektro mobilność.
Po pierwsze, produkcja wspierana jest przez państwo, czyli innymi słowy mamy tu zjawisko dumpingu. Po wtóre, potencjał producencki chińskiego rynku motoryzacyjnego jest dziesięciokrotnie większy niż Japonii i Korei razem wziętych. Po trzecie, to oferta niezwykle elastyczna; dostosowuje się do specyfiki każdego rynku narodowego. Po czwarte, chińskie auta korzystają z przywileju bycia ostatnim ogniwem łańcucha technologicznego; twórczo korzystają z całego historycznego dorobku tej branży; wyciągają wnioski z błędów poprzedników. No i my, Europa, daliśmy im fory, rozkręcając modę na „zieloną motoryzację”. Cudownie się wpisują w nasz popyt na tanią, ale jakościową eko-elektromobilność Czy mamy jako Europa w tej konfrontacji jakieś większe szanse? Niewielkie. Dotychczasowi potentaci, zwłaszcza Niemcy, popełnili w tej dziedzinie kardynalne błędy. Jakie? Odsyłam do książki W. Münchaua „Kaput. Koniec niemieckiego cudu gospodarczego”. Ich samochody są za drogie, zbyt skomplikowane i niedostatecznie nowoczesne. Zmiana kursu europejskiej czy amerykańskiej motoryzacji, w krótkim czasie, kiedy Chińczycy zdobywają rynek, jest po prostu niemożliwa. Na dodatek to problem nie tylko Niemców, Francuzów czy Włochów. Także nasz, bo Polska jest potęgą w branży automotive. A właściwie przestaje nią być. Nadchodzą ciężkie czasy. Warto zdać sobie z tego sprawę odpowiednio wcześnie.