– Oczekiwania przed tym szczytem są znacznie lepsze, niż były w listopadzie. Ale tak długo, jak piłka jest w grze, wszystko się może wydarzyć. Mogę sobie wyobrazić scenariusz, w którym porozumienia zabraknie – mówił wczoraj minister do spraw europejskich Piotr Serafin o przygotowaniach do zaplanowanego na czwartek i piątek szczytu UE. Będzie on poświęcony budżetowi Unii na lata 2014–2020. Zgodnie z propozycją szefa Rady Europejskiej Hermana van Rompuya z listopada budżet miałby wynieść 973 mld euro, z czego Polska dostałaby 103 mld (72,4 mld na politykę spójności, resztę na rolnictwo). Ale część krajów domaga się jego obniżenia.
Wczoraj stanowisko na szczytu przyjął polski rząd. "Sprzeciwiamy się ograniczaniu budżetu przeznaczanego z polityki spójności na kraje najbiedniejsze, ponieważ w dłuższej perspektywie powodować to będzie dalsze pogłębianie się różnic między krajami bogatymi i biednymi" - czytamy w komunikacie prasowym rządu.
– Kluczem do porozumienia jest przyjęcie założenia, we wszystkich stolicach, że nie przyjeżdżamy po to, by wywrócić do góry nogami propozycję van Rompuya z listopada, ale by ją nieco poprawić. Jeśli wyjdziemy poza przestrzeń drobnych korekt, to rzeczywiście czwartek i piątek wcale nie muszą być ostatnimi dniami tych negocjacji – mówił wczoraj Serafin.
Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie. niepokój wśród polskich dyplomatów wzrósł po poniedziałkowej radzie do spraw ogólnych w Brukseli. Miała się tam pojawić propozycja, by nie dyskutować nad propozycją van Rompuya, lecz zaproponować pisanie budżetu na nowo. Taki sygnał wysłała delegacja brytyjska.
Polski rząd, który sprzeciwia się dalszym cięciom, ma jednak ważnego sojusznika. Chodzi o Parlament Europejski. Według polskich dyplomatów jest on gotów do zaakceptowania cięć na poziomie 15 mld euro. Parlament w ostateczności ma prawo weta do całego budżetu.