Otoczenie prezydent Karol Nawrocki i liderzy prawicy, myśląc o ustawie o statusie osoby najbliższej, dostają gęsiej skórki. Nie to ich boli, że ma regulować kwestie relacji między osobami, które żyją w związkach dotąd nieformalnych. To sprawa drugorzędna. Ból wynika głównie z tego, że ta ustawa to dowód, że w koalicji może dojść między jej skrajnymi skrzydłami do kompromisu, a premier Donald Tusk mógłby ugrać tym aktem prawnym przekonanie jakiejś części elektoratu, że „dowozi” zobowiązania.
To główne przyczyny bólu głowy liderów PiS, którzy do władzy wróciliby choćby jutro, po trupie „skłóconej i bezradnej” tuskowej koalicji. Prezydent w tej logice ma tylko pociągnąć za spust. I pociągnie, bo jego główny cel to wyrzucenie premiera z polityki – przekonują komentatorzy stojący po stronie rządzących. Pewnie tak jest. Ale czy na pewno?
Czy prezydent Karol Nawrocki na pewno chce być w drużynie prezesa Jarosława Kaczyńskiego?
Mam wątpliwości. I to w głównym punkcie narracji. Czy na pewno głównym celem Nawrockiego jest wysłanie Donalda Tuska w kosmos? Mam wrażenie, że cel jest inny. To budowa własnej pozycji. Zyskanie wpływu na politykę. Stworzenie własnego układu, niezależnego od planów jednych i drugich. Czyli rządzących i PiS.
Związki niesformalizowane w Polsce
Na dodatek to całkiem logiczne. Tylko pragmatyka, pełna manewrowość da Nawrockiemu swobodę budowania sojuszów i tworzenia elektoratu potrzebnego do drugiej kadencji. Co prawda w 2025 r. wygrał głosami PiS, ale świetnie wie, że Jarosław Kaczyński nie lubi niezależności. Potencjalny konflikt z prezesem już jest na horyzoncie. Trzeba więc grać tak, by nie tracąc dotychczasowych wyborców, budować własny elektorat.