Od kilku dni nabór, który powinien być jak najbardziej przejrzysty – opinia publiczna ma prawo poznać nie tylko nazwiska chętnych, ale także ich motywacje i kompetencje – przypominał bardziej rekrutację do ABW. Kandydaci gdzieś po zmroku, chyłkiem pod tujami, przynieśli swoje CV i zapadła krępująca cisza.
Czytaj także: KRS publikuje nazwiska, a SN pyta Unię o praworządność
Niemal codziennie za to sezon ogórkowy w mediach ożywiały kolejne spekulacje i rewelacje, kto jest na tych listach. A atmosferę sensacji pogłębiała chwiejna postawa Krajowej Rady Sądownictwa (opiniującej kandydatów), która najpierw ustami swojego rzecznika poinformowała, że listy nie opublikuje, bo nie pozwala np. RODO, a później, że... może uczyni to na początku września. Aż tu nagle nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji i listę opublikowano w czwartek po 14.
Czytaj także: Jest oficjalna lista kandydatów do Sądu Najwyższego
Największą na niej sensacją jest prof. Mariusz Muszyński, wiceprezes Trybunału Konstytucyjnego, nazywany przez opozycję „dublerem" i szarą eminencją TK. Znalazł się na 66. pozycji owego zestawienia jako kandydat do Izby Dyscyplinarnej. Odpowiadając esemesem na pytania „Rzeczpospolitej", dwukrotnie jednak zaprzeczył, że przechodzi do SN. Upierał się przy tym, nawet gdy KRS już opublikowała oficjalną listę kandydatów. Z jego nazwiskiem. W końcu stwierdził, że do ostatniej chwili zwlekał ze złożeniem dokumentów „i ostatniego dnia dostarczyła je znajomy". „Bo jestem za granicą na urlopie" – dodał.