Sędzia Maciej Strączyński, karnista, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, nie ma najmniejszych wątpliwości, że procesy trzeba będzie rozpoczynać od nowa. – Wyrok zapada wprawdzie w imieniu Rzeczypospolitej, ale wydaje go określony sąd. Nie ma żadnych przepisów, które pozwalałyby jednemu sądowi proces rozpocząć, a innemu go kończyć – uważa.
– Taka sytuacja zdarza się po raz pierwszy. Do tej pory problem taki istniał jedynie w sytuacji, gdy duży sąd dzielono na dwa małe. Tak było np. w Gdańsku, Poznaniu czy Lublinie. Wówczas sąd dzielono tak, że całe jego wydziały trafiały do nowych sądów i ten sąd, do którego trafił wydział, kończył proces. Istotne jest też i to, że był to sąd w tej samej siedzibie (tj. mieście).
Podobnie uważa Stanisław Dąbrowski, pierwszy prezes Sądu Najwyższego. Chociaż ma nadzieję, że większość spraw zostanie zakończona przez dotychczasowe sądy, a te, w których nie uda się wydać wyroku, trzeba będzie powtórzyć. – Ale za to jak poprawi się statystyka... pojawią się dziesiątki tysięcy spraw załatwionych, mimo że bez wyroku – kwituje.
Co to zamieszanie z likwidacją sądów i koniecznością rozpoczynania procesów od nowa oznaczać może w praktyce? Otóż każdy z procesów trzeba będzie na nowo rozpocząć, np. w sprawie karnej oznacza to odczytanie aktu oskarżenia, odebranie wyjaśnień od oskarżonego, przesłuchanie świadków i biegłych (jeśli byli w procesie powołani). Może oznaczać też ponowne przeprowadzenie dowodów. Zanim świadkowie pojawią się w sądzie, trzeba przesłać im wezwania (a to kolejne koszty).
No i najważniejsze. Czas oczekiwania na wyrok. Obecnie średnia długość procesu karnego w Polsce to sześć miesięcy, cywilny trwa jeszcze dłużej – osiem miesięcy. Zamieszanie wokół likwidacji sądów może spowodować, że czas ten wydłuży się dwukrotnie.
Co na to resort sprawiedliwości? Teraz również zachowuje spokój i zapewnia, że sprawy, nawet te w toku, przejdą do nowych sądów i tam będą kończone.