Z tego wydarzenia należy wyciągnąć trzy wnioski. Po pierwsze, że w każdej poważniejszej sprawie, a tu chodziło o miliardy złotych podatku, ale też o istotny element polityki wyrównywania szans w handlu, wsparcie rodzimego biznesu i średniej klasy, trzeba walczyć, bo tylko ten, kto walczy, może wygrać.
Sprawa wprawdzie jeszcze niezakończona, ale Komisja dostała w Luksemburgu pstryczka w nos. Jeszcze większego dostały polskie środowiska, które z zapiekłej niechęci do obecnego rządu przyklaskują każdej prawnej przeszkodzie na którą trafia Polska w Brukseli czy Luksemburgu. A przecież mogą być one motywowane czy politycznymi kalkulacjami czy zwyczajnie interesami zagranicznych firm. Wyrok ten uspokoi wielu Polaków, których straszono Luksemburgiem, choćby w wojnie o sądy. Rząd zawalczył, pokazał pazur i to, że w Luksemburgu można wygrać.
Sprawa jednak pokazuje jeszcze smutniejszą stronę unijnej maszynerii sądowej, znanej zresztą z naszego polskiego podwórka, tj. długotrwałość postępowania. Od skierowania przez polski rząd pod koniec 2016 r. skargi na decyzję KE, do wydania wyroku minęło dwa i pół roku, i w tym czasie Polska podatku od supermarketów nie pobierała. Na szczęście koniunktura gospodarcza jest dobra i brak tego podatku nie wpłynął istotnie na politykę państwa, ale tak zawsze nie będzie.
I tu przypomnę stare adwokackie powiedzenie: od najlepszego nawet wyroku lepsza jest nie najlepsza ugoda. Ugodę można przede wszystkim uzyskać znacznie szybciej. To prawda, że trzeba do niej zgody obu stron, ale trzeba robić co można, żeby procesów, także w Luksemburgu, unikać. Bo nawet korzystny wyrok nie musi oznaczać pełnej wygranej.