Reklama

Joanna Parafianowicz: Pełnomocnicy to nie petenci

U podstaw zaufania do wymiaru sprawiedliwości leży codzienna kultura – osobista i instytucjonalna. Niestety, jest to brak wymagający niezwłocznego uzupełnienia.

Publikacja: 06.12.2025 10:09

Joanna Parafianowicz: Pełnomocnicy to nie petenci

Foto: PAP/Łukasz Gągulski

Relacja sąd – adwokat/radca prawny (o stronach postępowania nie wspominając) w praktyce wciąż częściej przypomina układ urząd – petent niż spotkanie przedstawicieli zawodów zaufania publicznego i zarazem profesjonalistów współodpowiedzialnych za sprawność i rzetelność procesu.

W wykonywaniu funkcji pełnomocnika lub obrońcy bywają momenty, niestety chyba coraz częstsze, w których zasadne jest pytanie o to, czy aby nie oczekujemy zbyt wiele? Sądy, a ściślej – konkretni sędziowie dają wyraz nieznajomości zasad rządzących wymiarem sprawiedliwości. O ile zagubienie w przepisach, wywołane wieloma nowelizacjami lub „nieprzyjęcie się” zmian w niektórych obszarach kraju można złożyć na karb lokalnego kolorytu, to brak szacunku do drugiego człowieka z ustawodawstwem zdaje się nie mieć wiele wspólnego.

Czym jest wokanda?

Zacznijmy od sprawy podstawowej: organizacja wokandy. Z perspektywy przepisów to techniczna czynność. Z punktu widzenia człowieka – fundament zaufania do państwa. Wokanda to nie luźna sugestia co do tego, nad czym w danym dniu pochyli się sąd, lecz plan pracy pełnomocników, świadków, biegłych oraz harmonogram obecności stron. Wokanda to zarezerwowany czas, za który należy zapłacić, zaangażowanie, które zostaje ukierunkowane na konkretny problem. Niekiedy to także podróż przez pół Polski, a nawet zza granicy oraz dzień odjęty od należnego w pracy urlopu. Wokanda to przecież element dwustronnej umowy pomiędzy państwem (w osobie sędziego) wyznaczającym termin, na który uczestnicy stawiają się gotowi do obrony swych praw i racji, a obywatelem, który ma prawo ufać, że sprawa jest ważna nie tylko dla niego.

To także obowiązki: należytego poinformowania o terminie wszystkich zainteresowanych oraz stawienia się w wyznaczonym czasie i miejscu. Jeśli zaś do rozprawy ma ostatecznie nie dojść – wszak przed sądem spotykają się ludzie a nie roboty, dobrze byłoby się wzajemnie i należycie poinformować – jasno i na tyle wcześnie, na ile to możliwe.

Czytaj więcej

Jarosław Gwizdak: Czy ty jesteś PR-owcem sądownictwa?
Reklama
Reklama

Dlaczego sprawy spadają z wokandy? Czy sąd może nie uzasadnić takiej decyzji?

Co na to praktyka i życiowe doświadczenie? Sprawy spadają z wokandy enigmatycznym, ale jakże odkrywczym uzasadnieniem: „z powodu nieobecności sędziego”, „z uwagi na szkolenie”. Bez słowa wyjaśnienia, bez próby potraktowania stron i pełnomocników jak uczestników procesu, którzy mają prawo rozumieć, co się dzieje. Także bez wysiłku włożonego w ratowanie terminu, choć prawo przewiduje dyżury właśnie po to, żeby sąd działał również wtedy, gdy konkretna osoba nie może orzekać. Wyjaśnienie dla braku zastępstwa? „Brak czasu na zapoznanie się z aktami”.

Sensownie? Oczywiście, ale teraz odwróćmy rolę i wyobraźmy sobie pełnomocnika, który wnioskuje o odroczenie z uwagi na brak czasu, który informuje sąd o chorobie, albo stwierdza, że woli uczestniczyć w wykładzie w ramach doskonalenia zawodowego. Jeśli „za krótki czas” jest akceptowalnym wyjaśnieniem po stronie sądu, powinien być równie poważnie traktowany w odniesieniu do innych uczestników procesu. Niestety, to jest dokładnie to miejsce, w którym brak równego traktowania profesjonalistów dotkliwie rzuca się w oczy.

„Brak równego traktowania profesjonalistów dotkliwie rzuca się w oczy”

Przykłady oczywiście można mnożyć, podam jedynie te z ostatnich tygodni. Choroba, antybiotyk, lekarskie zalecenie pozostania w domu. Złożyłam pismo, wyjaśniłam brak możliwości pobrania zwolnienia z systemu, zobowiązałam się uzupełnić ten brak niezwłocznie, ale aby nie pozostać gołosłowną, dołączyłam także receptę jako dowód mojego stanu. Zrobiłam co mogłam: powiadomiłam z należytym, bo kilkudniowym wyprzedzeniem, usprawiedliwiłam, tak jak to było w danym momencie możliwe, udokumentowałam na tyle, na ile realnie się dało.

Sąd wniosku nie uwzględnił, a w protokole zawarł sformułowanie, że nie usprawiedliwiłam nieobecności należycie, a „receptę należy okazać w aptece, a nie w sądzie”. Z formalnego punktu widzenia oczywiście wiem, co sąd ma na myśli: procedura wymaga zaświadczenia od lekarza sądowego, aby chorobę uznać za usprawiedliwienie niestawiennictwa. Przełożone „na nasze”: wymierzona w adwokata kpina.

Czy można było zobowiązać do uzupełniającego złożenia zaświadczenia od lekarza sądowego? Z pewnością! Takiemu daniu, jednakże w razie potraktowania adwokata jak profesjonalisty, a nie kombinatora zabrakłoby pikanterii. W konsekwencji w miejsce aromatu procedury – gorzki smak upokorzenia.

Czytaj więcej

Joanna Parafianowicz: Adwokatów i radców też trzeba chronić
Reklama
Reklama

Dla kontrastu – w godzinach popołudniowych – dowiedziałam się, że kolejna rozprawa została zdjęta z wokandy na dzień przed terminem, bez wskazania powodu. Sprawa nietknięta merytorycznie od marca, klientka wezwana do osobistego stawiennictwa zza granicy, a wniosek o zabezpieczenie, choć mógłby być rozpoznany niezwłocznie – nadal dojrzewa. Rozprawy nie będzie – rzecz jasna. Dlaczego jednak o odroczeniu informuje mnie z uprzejmości pełnomocnik drugiej strony, a nie sąd? Chyba dla żartu.

Chodzi o to, kim dla siebie samego jest sędzia. Niewątpliwe jest kimś lepszym. Nie idzie, lecz kroczy, nie mówi, tylko rzecze, gdy twierdzi, nie musi się tłumaczyć. (...) Adwokat zaś lub radca? Nie stawia się, bo kombinuje, informuje o kolizji terminu z porodem – nie umie planować, a gdy twierdzi, że chory – najpewniej udaje

W opisanych sytuacjach nie chodzi o to, abyśmy nie chorowali. Tu rzecz jest nieco subtelniejsza – chodzi o to, kim dla siebie samego jest sędzia. Niewątpliwe jest kimś lepszym. Nie idzie, lecz kroczy, nie mówi, tylko rzecze, gdy twierdzi, nie musi się tłumaczyć. A gdy nie wie co powiedzieć, korzystając z piosenki zespołu Abradab – mówi niewyraźnie. Adwokat zaś lub radca? Nie stawia się, bo kombinuje, informuje o kolizji terminu z porodem – nie umie planować, a gdy twierdzi, że chory – najpewniej udaje.

Czy sędzia musi usprawiedliwić nieobecność na rozprawie lub znaleźć zastępstwo?

Jaki z tego wniosek? Wysiłek związany ze stawiennictwem, gotowość do pracy, poniesione koszty, to problem wyłącznie mój i moich klientów. A sąd? Nic nie musi i nawet nie udaje, że mu to przeszkadza. Jeśli instytucja daje sygnały, że nie musi być przejrzysta, że nie ma obowiązku tłumaczyć swoich ruchów, że nie musi szanować czasu innych profesjonalistów – to prędzej czy później słowo „kasta” musi paść. Nie po to, żeby obrazić. Dlatego, że obywatel tak się z tym czuje.

Zmiana jest możliwa i nie wymaga interwencji ustawodawcy. Wystarczy ludzki komunikat zamiast enigmy, telefon lub mail z sekretariatu, korzystanie z mechanizmów zastępstw tam, gdzie się da, a nie tam, gdzie jest to akurat wygodne. Co istotne, nie piszę o fanaberiach środowiska, lecz budowaniu zaufania do wymiaru sprawiedliwości. U jego podstaw nie leży autorytet z urzędu, a codzienna kultura – osobista i instytucjonalna. Niestety, jest to brak wymagający niezwłocznego uzupełnienia.

Autorka jest adwokatką, założycielką bloga www.pokojadwokacki.pl

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Jacek Dubois: Bezradność Syzyfa
Rzecz o prawie
Ewa Szadkowska: Jak Ziobro zaszkodził Ziobrze
Rzecz o prawie
Leszek Kieliszewski: Doświadczenie ministra Ziobry
Rzecz o prawie
Robert Damski: Zawsze warto rozmawiać
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: W ucieczce przed dinozaurami
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Rzecz o prawie
Katarzyna Batko-Tołuć: Centralny Rejestr Umów i triumfalny powrót parlamentaryzmu
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama