Powodem owej histerii był sposób przyjęcia premiera. Jak skrzętnie obliczyli niektórzy dziennikarze, musiał on czekać na Nawrockiego 90 sekund. W opinii liberalno-lewicowego komentariatu było to zachowanie chamskie, niekulturalne i świadczące o braku dobrego wychowania gospodarza. Najdalej w swej egzaltacji poszła Joanna Szczepkowska wprost, nazywając Nawrockiego chamem (przy okazji rozpływając się nad klasą Tuska), ale media (także te społecznościowe) pełne były podobnych wyrazów oburzenia ze strony liderów opinii kojarzonych z koalicją 15 października. Prześcigali się oni w wymyślaniu epitetów i słów pogardy dla obecnej głowy państwa, przy okazji zachwycając się szefem rządu.
Kto na kogo powinien czekać? Prezydent Nawrocki na premiera Tuska, czy premier Tusk na prezydenta Nawrockiego?
Zacznijmy od rzeczy mniej ważnej, czyli od tego, czy mieli rację. Oczywiście nie. W polityce mniej ważny czeka na ważniejszego. Tak po prostu jest – to nie kwestia kultury osobistej, lecz praktyki politycznej. Inaczej to Tusk powinien co wtorek czekać na swoich ministrów i rozpoczynać posiedzenie rządu dopiero w momencie, gdy ostatni z nich raczy dotrzeć. Prezydent jest pierwszą osobą w państwie, premier czwartą – więc jest oczywiste, kto na kogo ma czekać. Czy ktoś miał pretensje, że 15 sierpnia wszyscy zgromadzeni czekali na Nawrockiego, aż ten dołączy do nich i da sygnał do rozpoczęcia parady wojskowej? Głowa polskiego państwa może czekać jedynie na głowy innych państw lub na szczególnie ważnych gości. Nie na urzędnika niższego od siebie rangą.
Czytaj więcej
Prezydent Karol Nawrocki nie będzie „pod żyrandolem”, tylko będzie prowadził aktywną politykę, ta...
Komentariat sprzyjający władzy chciał, by Nawrocki czekał na Tuska, najlepiej chyba na dziedzińcu pałacu, w najgorszym przypadku w saloniku. To jednak absurd, tak to po prostu nie działa. I co najważniejsze – nigdy nie działało: to Leszek Miller czekał na Aleksandra Kwaśniewskiego, Kazimierz Marcinkiewicz na Lecha Kaczyńskiego, a Donald Tusk… na Bronisława Komorowskiego. Nigdy to nikomu nie przeszkadzało, a teraz nagle zaczęło. Czy owe półtorej minuty to dużo? Niespecjalnie. Mogłaby to być minuta, ale mogło także być trzy minuty. Jest oczywiste, że Nawrocki specjalnie lekko się spóźnił, by pokazać, kto tu jest ważniejszy, ale to była czysta polityka, nie kwestia bycia lub niebycia chamem. Jeśli już szukać jakiegoś despektu, którego dopuszczono się wobec premiera, to w fakcie, że po wyjściu z samochodu został przywitany przez podsekretarza stanu, a nie na przykład przez szefa kancelarii. Na pewno jednak nie powinno się wymagać, by witającym (i oczekującym) był lokator pałacu prezydenckiego.