Ten sondaż to całkowite zaskoczenie. Według CBOS, które badało preferencje wyborcze w połowie czerwca, Ruch Palikota spadł poniżej progu wyborczego. Chęć głosowania na trzeci klub w Sejmie zgłosiło tylko 3 proc.
Szok w Ruchu Palikota musi być tym większy, że jeszcze kilkanaście tygodni temu notowania ugrupowania dochodziły prawie do 20 proc. Konsekwencje tak gwałtownego spadku notowań będą poważne. Po pierwsze, Janusz Palikot nie będzie mógł już liczyć na masowe transfery z SLD czy PO - co ostatnio w jego przekazie było głównym dowodem na siłę jego ugrupowania. Przeciwnie, będzie musiał się liczyć z exodusem z jego partii.
Po drugie, kończą się też plany Palikota, aby stać się równoprawnym partnerem dla Donalda Tuska. Pod znakiem zapytania stanie realizacja przez Tuska zobowiązań wobec RP za poparcie podwyższenia wieku emerytalnego.
Spadek pod próg zdarzył się pierwszy raz. Palikot, który jest zdolnym politykiem, ma szanse na odrobienie strat. Na razie jednak ponosi konsekwencje podążania śladami Samoobrony. Jego partia jest mocna tylko w gębie. Głosi radykalne hasła, jej posłowie są hałaśliwi, ale w przypadku najtrudniejszych głosowań zachowuje się oportunistycznie - będąc formalnie opozycją w najważniejszych dla rządu głosowaniach głosuje razem z koalicją. Tak było na przykład w przypadku podwyższenia wieku emerytalnego. To powoduje, że przestaje być potrzebna dla wyborców - ci, którzy popierają rząd, wolą bezpośrednio go wspierać, przeciwnicy zaś wolą twardą opozycję.
Złą wiadomością dla Palikota powinno być też to, że w odróżnieniu od Samoobrony nie ma jasno określonego elektoratu. Zapleczem Andrzeja Leppera byli deklasujący się mieszkańcy wsi. Zaś Janusz Palikot nie może liczyć na młodzież, która chciałaby np. legalizacji marihuany. Według badań wyborcy, dla których jest to ważne, stanowią ułamek całości elektoratu. Gdzieś właśnie około 3 proc.