To sedno piątkowego wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Romana Giertycha przeciwko wydawcy „Faktu" za opublikowanie zmanipulowanego wywiadu z prof. Władysławem Bartoszewskim, przez co sugerował krzewienie antysemityzmu przez Giertycha.
Tabloid przeprasza
Chodzi o rozmowę z 6 września 2012 r. na temat ewentualnego powrotu Giertycha do polityki. Bartoszewski był wtedy wiceministrem w rządzie Donalda Tuska. Temat był na czasie, bo Giertych podjął się wtedy prowadzenia sprawy syna premiera Michała z „Faktem". Manipulacja dziennikarki, jak ustaliły sądy, polegała na przeredagowaniu pytania. W efekcie słowa prof. Bartoszewskiego brzmiały, jakby odnosił się do Giertycha, że głosił lub przyczynił się do krzewienia nastrojów antysemickich: „jest więc człowiekiem skompromitowanym".
– „Fakt" zrobił to rozmyślnie, by mnie zdyskredytować, a nigdy nie głosiłem poglądów antysemickich, przeciwnie, mam przyjaciół i znajomych wśród Żydów – mówił przed SN były wicepremier.
Wkrótce po publikacji prof. Bartoszewski wyjaśnił, że nie mówił o Giertychu, ale ogólnie, że osoba głosząca hasła rasistowskie i ksenofobiczne powinna być wyłączona z życia politycznego.
Odpowiedzialność „Faktu" przesądziły niższe instancje, nakazując wydawcy „Faktu", spółce Ringier Axel Springer Polska, przeproszenie Giertycha za „nieprawdziwe informacje, jakoby prof. Władysław Bartoszewski stwierdził, że Roman Giertych głosi lub przyczynił się do krzewienia nastrojów antysemickich i ksenofobicznych i w związku z tym jest człowiekiem skompromitowanym".