Bezpieczeństwo w mieście

Prąd, gaz, paliwa, chemikalia w fabrykach, tysiące pojazdów, pieszych, do tego kaprysy natury – to trochę tak, jakby mieszczuch siedział na tykającej bombie.

Publikacja: 30.06.2013 09:20

To truizm, ale wart powtarzania: tam, gdzie w gąszczu współczesnej infrastruktury żyją setki tysięcy czy miliony ludzi, nie ma już miejsc całkiem bezpiecznych. Metro, sala koncertowa, ulica, nawet plac zabaw – mogą się zmienić w pułapkę.

Dwa przykłady z ostatniej chwili. – Aż boję się myśleć, co mogłoby się stać, gdyby było tu pełno dzieci – mówi Henryk Jasiok z Sosnowca, który od czasu do czasu wpada z siedmioletnim synem na plac zabaw przy Kalinowej.

W minioną niedzielę po południu zapadła się tu ziemia, tworząc 10-metrowej średnicy krater o głębokości niemal 15 metrów. Przyczynę zapadnięcia się gruntu powiązano z przebiegającymi poniżej przewodami wentylacyjnymi jednej z sosnowieckich kopalni. Ofiar nie było, ale okoliczni mieszkańcy poczuli dreszcz przerażenia pomieszanego z niedowierzaniem, gdy dla pewności wielką dziurę przeszukiwały psy ratownicze i strażacy wyposażeni w kamery termowizyjne i geofony.

Na drugim końcu Polski, w Koszalinie – tego samego dnia – równie zszokowani byli mieszkańcy osiedla Morska, gdy zza trylinek chodnika przy ulicy Stoczniowców zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Jak się okazało, w wyniku zwarcia zapaliły się kable energetyczne, a brak dopływu powietrza sprawił, że pod ziemią wytworzył się metan. – Istniało bardzo poważne zagrożenie wybuchem, dlatego trzeba było ewakuować rodziny z domków w sąsiedztwie, a pogotowie energetyczne musiało odłączyć dopływ prądu na ulicy – relacjonowała lokalna prasa.

Jak widać, nie trzeba sięgać po filmowe, katastroficzne skojarzenia z „Płonącym wieżowcem", „Tunelem" czy „Szklaną pułapką 4". Bo choć o tym na co dzień nie myślimy, dowody cywilizacyjnych zagrożeń przynosi coraz częściej życie – te dramatyczne, o przerażającej skali, o których mówi cały świat. I te mniejsze, które szokują swoją niemal swojską banalnością.

Według statystyk co 3,5 minuty na świecie dochodzi do jakiejś katastrofy, klęski żywiołowej, poważnej awarii czy dramatycznego, skumulowanego w skutkach wypadku. Do większości z nich dochodzi w miejscach silnie uprzemysłowionych i zaludnionych. Specjaliści wskazują, że mieszkańcom miast (których wciąż przybywa – według World Health Organization już dziś około połowy ludzkości żyje w miastach, w 2030 r. ma ich być 60, a w 2050 – 70 proc.) zagraża cała masa czynników od naturalnych (m.in. powódź, susza, trzęsienie ziemi, burza, gradobicie, wichura, trąba powietrzna, mgła) po cywilizacyjne (skażenia, pożary, katastrofy budowlane i komunikacyjne, awarie energetyczne, katastrofy na imprezach masowych, epidemie i zatrucia – np. chemikaliami, czadem, przeterminowaną żywnością), społeczne i polityczne (zamachy terrorystyczne, zamieszki, strajki). Przy czym skutki czynników naturalnych – ze względu na specyfikę infrastruktury miejskiej i gęstość zaludnienia – bywają zwykle znacznie poważniejsze niż w przypadku wsi czy małych miast.

Od Czarnobyla do black-outu

Najdramatyczniejsze w skutkach i okolicznościach tworzą czarne karty historii światowych katastrof. Jak wybuch reaktora elektrowni jądrowej w Czarnobylu w 1986 r. (zginęło 31 osób, około 200 zachorowało na chorobę popromienną, ponad 350 tys. osób ewakuowano w promieniu 30 km, skażeniu uległ teren prawie 150 tys. ha). Jak wyciek ponad 40 ton izocyjanku metylu z fabryki pestycydów w półtoramilionowym mieście Bhopal w Indiach w 1984 r. (według szacunków zabił bezpośrednio 3800 osób, a co najmniej drugie tyle poparzył lub sparaliżował, a w sumie ponad 200 tys. w cięższy lub lżejszy sposób poszkodował). Jak trzęsienie ziemi w Skopje w 1963 r. (niemal całkowicie zniszczyło stolicę Macedonii, podczas którego śmierć poniosło 1700 mieszkańców, a rany odniosło ponad 3300). Jak huragan Katrina, który przewalił się w 2005 r. przez Bahamy, Florydę i  Zatokę Meksykańską z prędkością 250 km/h (w 80 proc. zniszczył Nowy Orlean i zabił co najmniej 1836 osób). Jak bodaj największa w świecie katastrofa kolejowa w 2004 r. na Sri Lance (fale tsunami zmiotły pociąg „Queen of the Sea", zabijając większość z 1700 pasażerów). Jak – w końcu – zamachy terrorystyczne – ataki z 11 września 2011 r. na WTC w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie (łącznie zginęły w nich 2973 osoby), atak na tokijskie metro, gdzie w 1995 r. bojownicy japońskiej sekty religijnej Shoko Asahary rozpylili bojowy sarin (zginęło 12 osób, a ponad 5 tys. zostało rannych) czy zamach bombowy w Londynie – gdy w 2005 r. podczas szczytu G8 eksplozje w metrze i miejskim autobusie sparaliżowały centrum stolicy (zamach ekstremistów islamskich zabił wówczas 52 osoby, a co najmniej 700 ranił).

Gdy dodać do tego wielkie powodzie (ta, która przeszła dopiero co przez Niemcy, Czechy, Austrię i Niemcy, sprawiając m.in., że 23 tys. mieszkańców Magdeburga musiało opuścić swoje domy), wielkie karambole drogowe (w 2008 r. na autostradzie między Abu Dhabi a Dubajem doszło do bodaj największego w historii, bo zderzyło się wówczas ponad 200 aut – zginęło w nim wprawdzie tylko sześć osób, ale setki odniosły rany), pożary, wypadki w kopalniach, awarie zasilania, czyli tzw. black-outy – przegląd katastrofowych źródeł miejskich zagrożeń jest niemal gotowy.

Polska czarna lista

Z polskiego punktu widzenia przynajmniej część z nich może wydawać się nieco abstrakcyjna. Trzęsienia ziemi, a przynajmniej groźne dla zdrowia i życia, u nas się nie zdarzają (choć ubiegłoroczne wstrząsy napędziły stracha mieszkańcom bloków m.in. w Jarocinie). Podobnie huragany, choć orkany i trąby powietrzne już tak (np. w ub. roku w powiecie starogardzkim trąba, zrywając dachy, zabiła mężczyznę, przygniatając go  elementami domku letniskowego, cztery inne osoby raniąc). Elektrowni atomowych jeszcze nie mamy, do zamachów terrorystycznych też na razie jeszcze u nas nie dochodzi, ale na tym różnice się kończą.

Polska lista katastrof – tak naturalnych, jak i cywilizacyjnych – też powinna powodować dreszcze. Powodzie już niemal co roku podtapiają także duże miasta, a o stopniu dramatu, do jakiego może dojść, najlepiej mogą zaświadczyć wrocławianie i opolanie, którzy w 1997 r., podczas tzw. powodzi tysiąclecia, ponieśli największe szkody (bilans całej powodzi to 56 ofiar śmiertelnych, 7000 osób bez dachu nad głową, 40 tys. straciło dorobek życia). Na obfitym koncie katastrof – także po 1989 r. – wymieniając jedynie przykłady najtragiczniejszych – mamy: tragiczne pożary (w 1994 r., gdy w czasie koncertu w gdańskiej hali stoczni ogień i panika zabiły siedem osób, a 300 raniły; w 2009 r. w Kamieniu Pomorskim w pożarze hotelu socjalnego zginęły 23 osoby, a 21 było rannych), katastrofy kolejowe (najtragiczniejsza po wojnie – w ub. roku pod Szczekocinami, gdy dwa pociągi pospieszne zderzyły się czołowo, zginęło 16 osób, a 57 było rannych), tramwajowe (w 1993 r. w Poznaniu tramwaj wypadł z szyn i uderzył w budynek – trzy osoby zginęły, 70 zostało rannych), drogowe (najtragiczniejszy w 1994 r., w Gdańsku przepełniony autobus uderzył w drzewo – zginęły 32 osoby, 43 zostały ranne), budowlane (najtragiczniejsza w 2006 r., gdy na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich podczas wystawy gołębi pocztowych zawalił się dach hali MTK, w wyniku czego śmierć poniosło 65 osób, a ponad 170 zostało rannych), zbiorowe zatrucia (w Żychlinie pod Kutnem w 2007 r. zaczadziło się naraz sześć osób, w tym dzieci), wybuchy gazu (w 1995 r. w Gdańsku zapadły się trzy kondygnacje bloku mieszkalnego – zginęły 22 osoby, a 12 zostało rannych), katastrofy przemysłowe (w 2006 r. w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej wybuch metanu i pyłu węglowego zabił 23 górników).

Prąd, gaz, paliwa, chemikalia w fabrykach, tysiące pojazdów, pieszych, do tego kaprysy natury – to trochę tak, jakby mieszczuch siedział na tykającej bombie.

– I w pewnym potencjalnym sensie tak właśnie jest, choć na co dzień nie zdajemy sobie z tego sprawy – mówi Przemysław Guła, ekspert ds. bezpieczeństwa, były szef Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. – Co więcej, obawiam się, że nie jesteśmy na nie wystarczająco przygotowani.

Przezorny ubezpieczony

Znane powiedzenie, które przypisuje się mistrzowi motywacji, sławnemu trenerowi amerykańskich futbolistów Lou Holtzowi, mówi, że życie składa się w 10 proc. z tego, co nam się przydarza i w 90 proc. z tego, jak na to reagujemy.

Przemysław Guła z Holtzem by się zgodził, choć specjalizuje się w zgoła innej branży. Jak wskazuje, kluczowe powinny być kompleksowe plany awaryjne, systematycznie ćwiczone i doskonalone, by w sytuacjach kryzysowych wywołać automatyczne działania zarówno koordynatorów, jak i obywateli, którzy takim procedurom awaryjnym podlegają. A tego typu rozwiązań systemowych – jego zdaniem – wciąż się nie doczekaliśmy. – Dobrym przykładem są działania miast, które mają doświadczenia z zamachami terrorystycznymi – wskazuje ekspert, podkreślając, że reguła ta sprawdza się nie tylko w obliczu tak specyficznego zagrożenia.  – Dlaczego np. Londyn po zamachach nie został sparaliżowany – pyta Guła. – Bo po pierwsze, tam od lat prowadzone są szeroko zakrojone kampanie edukacyjne w dziedzinie zachowań w określonych sytuacjach, po drugie – działają tam bardzo sprawne, wyszlifowane w praktyce, skoordynowane procedury działań władz, służb itp. – odpowiada ekspert.

Gula wskazuje np. na potrzebę dublowania systemów bezpieczeństwa. – To nie jest tak, że nikt o tym w Polsce nie myśli, ale zbyt ufamy wprowadzanym nowoczesnym rozwiązaniom elektronicznym typu telefon alarmowy 112. A ja pytam, co będzie, jeśli to nagle nie zadziała? W większości krajów zachodnich ćwiczy się takie procedury, symulując awarię takich systemów tylko po to, by sprawdzić sprawność procedur zapasowych, manualnych. I wtedy można być w miarę spokojnym, że gdy się coś niedobrego zdarzy, nie ogarnie nas chaos – mówi.

W Warszawie nie trzeba było dramatu, żeby pół stolicy stanęło – wystarczył brak informacji, gdy okazało się, że z powodu opóźnień prac na budowie II linii metra stacje w centrum zostały zamknięte. Efekt? Korki na ulicach w centrum i niemal tratujący się tłum w metrze.

Tymczasem Guła przywołuje przykład kwietniowego pożaru w krakowskim zakładzie wulkanizacyjnym na Prądnickiej, gdzie płonące 4 tys. opon wytworzyły chmurę czarnego dymu widoczną z wielu kilometrów od Krakowa. – Jakie mamy systemy informowania, alarmowania w takich sytuacjach? Co robić, żeby mieszkańcy wiedzieli, co się dzieje, i byli świadomi tego, jak powinni się zachować?

Z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa Polacy są na bakier.  Ignorujemy zagrożenia, twierdząc, że nieszczęścia nas nie dotyczą

Ekspert dodaje, że na brak wystandaryzowanych procedur bezpieczeństwa nakłada się niedobry zwyczaj rodzimej „akcyjności" władz i często zbyt dobrego poczucia wypełnionego obowiązku w obliczu katastrofy czy klęski. – Nie wszystko robimy źle, fatalne jest natomiast przekonanie o tym, że wszystko zrobiliśmy świetnie, nie popełniliśmy błędów i czas na medale – wskazuje Guła. – Działania ratunkowe przy największych polskich katastrofach ostatnich lat nie były idealne, ba, popełniano szereg błędów. Niestety, jednym z nich jest niechęć do wyciągania z przebiegu tych akcji poważnych, konstruktywnych wniosków.

Procedury jedno, mentalność drugie

Jeden z wniosków wydaje się jednak pozytywny. Według Guły w przypadku wielkich wypadków nie sprawdza się przekonanie o polskiej znieczulicy. – Przykład akcji ratunkowej po katastrofie kolejowej w Szczekocinach, gdzie do pomocy ruszyli obok ratowników także pasażerowie i mieszkańcy okolicznych wiosek, świadczy, że potrafimy być solidarni. Rzecz w tym, żebyśmy jeszcze do tego byli dobrze zorganizowani.

Jest jednak i druga strona medalu: na ile my sami umiemy zachowywać się w pożądany sposób w obliczu katastrof, klęsk żywiołowych czy wypadków. I na ile jesteśmy skłonni stosować się do procedur, które istnieją?

Wydaje się, że odkąd szkoły nie edukują już na obowiązkowych kursach obrony cywilnej, wyrzuciliśmy z głowy myśli o sferze zagrożeń, które w sposób oczywisty towarzyszą naszemu codziennemu życiu. – To prawda, że wówczas miało to kontekst propagandowy, militarny, ale jednak uczyło podstawowych umiejętności, choćby jak założyć opaskę uciskową rannemu czy założyć mu łupki – wskazuje ekspert.

Jest też całkiem sensowne pytanie, ilu z nas zna na pamięć numery telefonów alarmowych albo odróżni sygnał alarmu o zagrożeniu jądrowym od alarmu ostrzegającego przed skażeniem chemicznym?

Tymczasem z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa jesteśmy całkiem na bakier – ignorujemy zagrożenia, np. kupując działki budowlane na terenach zalewowych, ignorując nakazy ewakuacji, wciąż ufnie wychodząc z założenia, że nieszczęścia, o których wciąż mówią w telewizjach, spotykają innych, nie nas.

Specjaliści do spraw bezpieczeństwa podkreślają, że niefrasobliwe i nieodpowiedzialne podejście można zmienić. Poprzez edukację, choćby na elementarnym poziomie: Nie zastawiaj hydrantu i nie blokuj wewnętrznych wjazdów do bram, osiedli, posesji – bo możesz uniemożliwić akcję ratunkową lekarzom pogotowia lub strażakom. Nie zasypuj kratek ściekowych śmieciem, bo pomagasz ulewie. Dbaj o swoje bezpieczeństwo, idąc na imprezę masową – sprawdzaj, którędy przebiega droga ewakuacyjna. I noś przy sobie informację o grupie krwi.

To truizm, ale wart powtarzania: tam, gdzie w gąszczu współczesnej infrastruktury żyją setki tysięcy czy miliony ludzi, nie ma już miejsc całkiem bezpiecznych. Metro, sala koncertowa, ulica, nawet plac zabaw – mogą się zmienić w pułapkę.

Dwa przykłady z ostatniej chwili. – Aż boję się myśleć, co mogłoby się stać, gdyby było tu pełno dzieci – mówi Henryk Jasiok z Sosnowca, który od czasu do czasu wpada z siedmioletnim synem na plac zabaw przy Kalinowej.

Pozostało 96% artykułu
Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów