Według statystyk co 3,5 minuty na świecie dochodzi do jakiejś katastrofy, klęski żywiołowej, poważnej awarii czy dramatycznego, skumulowanego w skutkach wypadku. Do większości z nich dochodzi w miejscach silnie uprzemysłowionych i zaludnionych. Specjaliści wskazują, że mieszkańcom miast (których wciąż przybywa – według World Health Organization już dziś około połowy ludzkości żyje w miastach, w 2030 r. ma ich być 60, a w 2050 – 70 proc.) zagraża cała masa czynników od naturalnych (m.in. powódź, susza, trzęsienie ziemi, burza, gradobicie, wichura, trąba powietrzna, mgła) po cywilizacyjne (skażenia, pożary, katastrofy budowlane i komunikacyjne, awarie energetyczne, katastrofy na imprezach masowych, epidemie i zatrucia – np. chemikaliami, czadem, przeterminowaną żywnością), społeczne i polityczne (zamachy terrorystyczne, zamieszki, strajki). Przy czym skutki czynników naturalnych – ze względu na specyfikę infrastruktury miejskiej i gęstość zaludnienia – bywają zwykle znacznie poważniejsze niż w przypadku wsi czy małych miast.
Od Czarnobyla do black-outu
Najdramatyczniejsze w skutkach i okolicznościach tworzą czarne karty historii światowych katastrof. Jak wybuch reaktora elektrowni jądrowej w Czarnobylu w 1986 r. (zginęło 31 osób, około 200 zachorowało na chorobę popromienną, ponad 350 tys. osób ewakuowano w promieniu 30 km, skażeniu uległ teren prawie 150 tys. ha). Jak wyciek ponad 40 ton izocyjanku metylu z fabryki pestycydów w półtoramilionowym mieście Bhopal w Indiach w 1984 r. (według szacunków zabił bezpośrednio 3800 osób, a co najmniej drugie tyle poparzył lub sparaliżował, a w sumie ponad 200 tys. w cięższy lub lżejszy sposób poszkodował). Jak trzęsienie ziemi w Skopje w 1963 r. (niemal całkowicie zniszczyło stolicę Macedonii, podczas którego śmierć poniosło 1700 mieszkańców, a rany odniosło ponad 3300). Jak huragan Katrina, który przewalił się w 2005 r. przez Bahamy, Florydę i Zatokę Meksykańską z prędkością 250 km/h (w 80 proc. zniszczył Nowy Orlean i zabił co najmniej 1836 osób). Jak bodaj największa w świecie katastrofa kolejowa w 2004 r. na Sri Lance (fale tsunami zmiotły pociąg „Queen of the Sea", zabijając większość z 1700 pasażerów). Jak – w końcu – zamachy terrorystyczne – ataki z 11 września 2011 r. na WTC w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie (łącznie zginęły w nich 2973 osoby), atak na tokijskie metro, gdzie w 1995 r. bojownicy japońskiej sekty religijnej Shoko Asahary rozpylili bojowy sarin (zginęło 12 osób, a ponad 5 tys. zostało rannych) czy zamach bombowy w Londynie – gdy w 2005 r. podczas szczytu G8 eksplozje w metrze i miejskim autobusie sparaliżowały centrum stolicy (zamach ekstremistów islamskich zabił wówczas 52 osoby, a co najmniej 700 ranił).
Gdy dodać do tego wielkie powodzie (ta, która przeszła dopiero co przez Niemcy, Czechy, Austrię i Niemcy, sprawiając m.in., że 23 tys. mieszkańców Magdeburga musiało opuścić swoje domy), wielkie karambole drogowe (w 2008 r. na autostradzie między Abu Dhabi a Dubajem doszło do bodaj największego w historii, bo zderzyło się wówczas ponad 200 aut – zginęło w nim wprawdzie tylko sześć osób, ale setki odniosły rany), pożary, wypadki w kopalniach, awarie zasilania, czyli tzw. black-outy – przegląd katastrofowych źródeł miejskich zagrożeń jest niemal gotowy.
Polska czarna lista
Z polskiego punktu widzenia przynajmniej część z nich może wydawać się nieco abstrakcyjna. Trzęsienia ziemi, a przynajmniej groźne dla zdrowia i życia, u nas się nie zdarzają (choć ubiegłoroczne wstrząsy napędziły stracha mieszkańcom bloków m.in. w Jarocinie). Podobnie huragany, choć orkany i trąby powietrzne już tak (np. w ub. roku w powiecie starogardzkim trąba, zrywając dachy, zabiła mężczyznę, przygniatając go elementami domku letniskowego, cztery inne osoby raniąc). Elektrowni atomowych jeszcze nie mamy, do zamachów terrorystycznych też na razie jeszcze u nas nie dochodzi, ale na tym różnice się kończą.
Polska lista katastrof – tak naturalnych, jak i cywilizacyjnych – też powinna powodować dreszcze. Powodzie już niemal co roku podtapiają także duże miasta, a o stopniu dramatu, do jakiego może dojść, najlepiej mogą zaświadczyć wrocławianie i opolanie, którzy w 1997 r., podczas tzw. powodzi tysiąclecia, ponieśli największe szkody (bilans całej powodzi to 56 ofiar śmiertelnych, 7000 osób bez dachu nad głową, 40 tys. straciło dorobek życia). Na obfitym koncie katastrof – także po 1989 r. – wymieniając jedynie przykłady najtragiczniejszych – mamy: tragiczne pożary (w 1994 r., gdy w czasie koncertu w gdańskiej hali stoczni ogień i panika zabiły siedem osób, a 300 raniły; w 2009 r. w Kamieniu Pomorskim w pożarze hotelu socjalnego zginęły 23 osoby, a 21 było rannych), katastrofy kolejowe (najtragiczniejsza po wojnie – w ub. roku pod Szczekocinami, gdy dwa pociągi pospieszne zderzyły się czołowo, zginęło 16 osób, a 57 było rannych), tramwajowe (w 1993 r. w Poznaniu tramwaj wypadł z szyn i uderzył w budynek – trzy osoby zginęły, 70 zostało rannych), drogowe (najtragiczniejszy w 1994 r., w Gdańsku przepełniony autobus uderzył w drzewo – zginęły 32 osoby, 43 zostały ranne), budowlane (najtragiczniejsza w 2006 r., gdy na terenie Międzynarodowych Targów Katowickich podczas wystawy gołębi pocztowych zawalił się dach hali MTK, w wyniku czego śmierć poniosło 65 osób, a ponad 170 zostało rannych), zbiorowe zatrucia (w Żychlinie pod Kutnem w 2007 r. zaczadziło się naraz sześć osób, w tym dzieci), wybuchy gazu (w 1995 r. w Gdańsku zapadły się trzy kondygnacje bloku mieszkalnego – zginęły 22 osoby, a 12 zostało rannych), katastrofy przemysłowe (w 2006 r. w kopalni Halemba w Rudzie Śląskiej wybuch metanu i pyłu węglowego zabił 23 górników).
Prąd, gaz, paliwa, chemikalia w fabrykach, tysiące pojazdów, pieszych, do tego kaprysy natury – to trochę tak, jakby mieszczuch siedział na tykającej bombie.