Wypadki drogowe a prawo

Liczba wypadków spada, ale na drogach wciąż giną tysiące ludzi. A każda ofiara to dramat i dla najbliższych, i dla sprawcy.

Publikacja: 10.08.2013 09:15

Poręba, krajowa „ósemka”

Poręba, krajowa „ósemka”

Foto: Fotorzepa, Robert Wójcik Robert Wójcik

Marek przez 30 lat był zawodowym kierowcą. Dziś porusza się na wózku inwalidzkim. – Dziesięć lat temu, gdy kierowałem autobusem, wjechał we mnie białoruski tir. Jego kierowca prawdopodobnie zasnął, zginął na miejscu – wspomina. Marek miał szczęście, przeżył.

Uciekł, umył się i kłamał

Babcia, która w październiku 2003 roku wybrała się z dwójką wnucząt do McDonalda na ul. Pułkowej w Warszawie, tyle szczęścia nie miała. Ani ona, ani dwójka jej wnucząt. – Gdy wracali z restauracji i po pasach przechodzili przez ulicę, jedno auto się zatrzymało, ale drugie już nie i uderzyło w pieszych – wspomina Wojciech Pasieczny, były wiceszef stołecznej drogówki, dziś ekspert bezpieczeństwa ruchu drogowego. Kobieta i jedno z dzieci zmarło na miejscu, drugie w szpitalu. Sprawca zbiegł.

Kierowcę policji udało się szybko namierzyć – uderzenie było tak silne, że zgubił tablicę rejestracyjną auta. – Potem utrzymywał, że to nie on prowadził pojazd. Zdążył się umyć i przebrać, ale dzięki śladom, między innymi DNA, wiedzieliśmy, że nie mówi prawdy – wspomina Wojciech Pasieczny. Kierowca hondy został skazany na dziewięć lat więzienia, sąd zabrał mu dożywotnio prawo jazdy.

Szybkość, przystanek, wiadukt

Aby doszło do tragedii, czasem wystarczy chwila nieuwagi. W styczniu 2006 roku na stołecznej Trasie Toruńskiej rozpędzony ford focus wpadł w przystanek autobusowy, na którym stało kilkanaście osób. Trzy osoby zginęły na miejscu, cztery zostały ciężko ranne, po kilku godzinach dwie zmarły w szpitalu. Po wypadku auto spadło z wiaduktu. Kierowca, 29-letni Mikołaj P., o własnych siłach wydostał się z samochodu. Trafił do szpitala, potem do aresztu. Usłyszał zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. W chwili wypadku był trzeźwy, jak jednak wykazało dochodzenie, znacznie przekroczył prędkość na moście. Zamiast dozwolonych 40 km na godzinę jechał grubo ponad setkę.

– To był najtragiczniejszy wypadek, z jakim miałem do czynienia podczas mojej służby w Warszawie. Jedną z ofiar była młoda kobieta, która wkrótce miała brać ślub; jej narzeczony długo nie mógł do siebie dojść – wspomina Wojciech Pasieczny.

Sąd w pierwszej instancji skazał kierowcę na pięć lat więzienia, ale apelacyjny podniósł karę do siedmiu. Dziś mężczyzna jest już na wolności.

– Najczęstszą przyczyną wypadków jest nadmierna prędkość – mówi Pasieczny. Poza tym nieudzielenie pierwszeństwa przejazdu, a także nieprawidłowe przejeżdżanie przejść dla pieszych.

Pasieczny wspomina inny wypadek. Na stołecznym moście Gdańskim jadący zbyt szybko kierowca stracił panowanie nad autem, przejechał na przeciwległy pas i uderzył w peugeota. – Uderzenie było tak silne, że pasażer peugeota zginął na miejscu. Szczególnie dramatycznym szczegółem było to, że w tym samym czasie rozmawiał przez telefon z matką. Kobieta słyszała huk i połączenie się urwało. Zaczęła dzwonić po szpitalach i szybko ustaliła, co się stało z synem – wspomina ekspert.

Wakacyjna brawura

W 2012 roku doszło do 37 tysięcy wypadków drogowych. W porównaniu z poprzednim rokiem liczba ta spadła o ponad 7 proc., ale zginęło w nich aż 3 tysiące 571 osób, w porównaniu z 2011 rokiem – o 618 mniej. Rannych zostało ponad 45 tysięcy. Policja odnotowała też ponad 340 tysięcy kolizji drogowych, a więc wypadków, w których nikt nie ucierpiał. Przerażające są dane dotyczące nietrzeźwych – śmierć poniosły 584 osoby, a ponad 5 tysięcy zostało rannych.

Jak wynika z danych Komendy Głównej Policji, ostatni weekend był najtragiczniejszym w te wakacje: zginęły 44 osoby, a 410 zostało rannych. Najgorsza była sobota – 27 osób poniosło śmierć, a 148 zostało rannych.

Do tragicznych zdarzeń na drodze najczęściej dochodziło w soboty i niedziele. – Koniec tygodnia, dni wolne od pracy, sprzyjają spotkaniom towarzyskim i imprezom z alkoholem – taką banalną przyczynę podają policjanci. Rocznie przeprowadzają siedem milionów kontroli trzeźwości. –Zwiększamy ich częstotliwość, wyłapujemy nietrzeźwych – mówił na konferencji prasowej gen. Marek Działoszyński, komendant główny policji. Mundurowi wprowadzają nowe urządzenia, a badanie jest – ich zdaniem – szybkie, sprawne i niezbyt uciążliwe dla kierowcy.

Podobnie jak w poprzednich latach najwięcej wypadków wydarzyło się przy dobrych warunkach atmosferycznych. – Kierujący czują się wtedy pewniej, liczą na swoje umiejętności, rozwijają większe prędkości, co w razie wypadku daje tragiczniejsze skutki – uważa jeden z policjantów.

Dzieje się tak szczególnie w wakacje. – To nie tylko czas relaksu i swobody, ale także okres dodatkowych zagrożeń na drogach. Wielu kierowców jeździ wtedy z większą brawurą – zauważa starszy sierżant Janusz Nowobilski z Wydziału Ruchu Drogowego małopolskiej policji.

Najczęściej winę za wypadek ponosił kierowca (w 82 proc.), bo – jak rutynowo opisuje to policja – nie dostosowywał prędkości do warunków ruchu albo nie przestrzegał pierwszeństwa przejazdu. Sprawca najczęściej poruszał się autem osobowym, na drugim miejscu był kierowca ciężarówki, a na trzecim rowerzysta.

Pieszy zawinił przy co dziesiątym wypadku. Przyczyny? Nieostrożne wejście na jezdnię przed pojazdem lub przechodzenie w miejscu niedozwolonym. Do wypadków spowodowanych przez pieszych najczęściej dochodziło w październiku, listopadzie i styczniu.

– W październiku szybko zapada zmrok, ponadto na ulicach zalegają mokre liście, które powodują, że w czasie gwałtownego hamowania samochód wpada w poślizg – mówi były policjant drogówki. Jesienią dochodzi przede wszystkim do potrąceń pieszych, gdyż są oni gorzej widoczni. Z kolei zimą liczba wypadków spada. Kierowcy jeżdżą ostrożniej.

Z policyjnych analiz wynika, że najczęściej do wypadków dochodziło w piątki, ale najwięcej osób ginęło na drogach w soboty. Jak podaje Komenda Główna Policji, największe nasilenie wypadków występowało w godzinach 13–20, czyli wtedy gdy na drogach było największe natężenie ruchu.

Patrz w lusterka

Ten rok jest szczególnie tragiczny dla motocyklistów. O ile w całym 2012 zginęło ich 249, o tyle w niektórych regionach, jak w Świętokrzyskiem, już w okresie do sierpnia jest niemal tyle ofiar co w całym 2012.

Policja i niektóre firmy prowadzą specjalne programy skierowane do właśnie tej grupy. Na przykład hasło akcji PKN Orlen brzmi: „Niech żyją motocykliści! Niech żyje patrzenie w lusterka!".

– Chcemy pokazać, jak ważne dla bezpieczeństwa motocyklistów jest częste patrzenie w lusterka przez kierowców innych pojazdów. Nie promujemy i nie faworyzujemy żadnej grupy na drodze, raczej pokazujemy pozytywne zachowania i wzajemny szacunek. Tym bardziej że zdecydowana większość motocyklistów to także kierowcy samochodów – podkreślają przedstawiciele Orlenu.

Fotoradary: strażnicy kontra kierowcy

Jak wynika z danych policji, bezpieczeństwo na drogach poprawia się, pomimo tego że wzrasta liczba samochodów. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w 2011 roku było zarejestrowanych 24,2 mln pojazdów. W ciągu 10 lat liczba ta wzrosła o połowę. W tym samym okresie mimo rosnącego natężenia ruchu liczba wypadków spadła o niemal jedną trzecią, a ofiar śmiertelnych o 35 proc.

Do największej liczby wypadków dochodziło na Śląsku, w Łódzkiem i w Małopolsce, za to najwięcej osób zginęło na Mazowszu.

Najwięcej wypadków wydarzyło się na drogach krajowych: nr 7 z Gdańska przez Warszawę, Kielce, Kraków do Chyżnego, następnie nr 8 (od czeskiej granicy przez Wrocław, Warszawę, Białystok do granicy z Litwą) i nr 1 (Gdańsk, Toruń, Łódź, Śląsk).

Najniebezpieczniejszymi miejscami w Warszawie, gdzie dochodzi do największej w kraju liczby wypadków, jest róg ul. Powsińskiej i św. Bonifacego na Sadybie. Ale najtragiczniejsze wypadki drogówka zarejestrowała w al. Solidarności. Było ich 19, zginęły cztery osoby, a 19 zostało rannych.

Z rankingu niebezpiecznych skrzyżowań wypadł z kolei róg ul. Witosa i Sobieskiego. Wiosną zeszłego roku straż miejska testowała tam nowoczesny fotoradar, który nie tylko łapał kierowców przekraczających prędkość, ale także tych, którzy wjeżdżali na czerwonym świetle. Tylko przez pierwszy miesiąc urządzenie zarejestrowało prawie 4 tysiące takich kierowców. Teraz ustawiono je na stałe. – Kierowcy bardziej przestrzegają tam przepisów – uważa Grzegorz Staniszewski, naczelnik prewencji straży miejskiej. Teraz straż miejska rejestruje miesięcznie po kilkaset wykroczeń.

Stołeczna straż miejska ma 21 fotoradarów stałych oraz trzy przenośne. Na podstawie pomiarów z tych urządzeń w 2012 roku wystawiono niemal 40 tysięcy mandatów na 12 mln zł. – Dzięki fotoradarom na drogach jest bezpieczniej. Liczba wypadków spadła w 2012 roku o 40 proc. – przekonują strażnicy. W ubiegłym roku na stołecznych drogach zginęło 55 osób, a rok wcześniej – 90 osób.

Kierowcy buntują się jednak przeciwko fotoradarom straży i nie chcą płacić wystawianych przez mundurowych mandatów. Dlaczego? Bo prokurator generalny Andrzej Seremet uznał, że straż nie może używać takich urządzeń. Strażnicy nie słuchają jednak opinii prokuratora i jak wlepiali mandaty, tak dalej wlepiają.

Zamknięte ulice, azyle dla pieszych

Zdaniem policjantów ostrzejsze i bardziej bezwzględne karanie kierowców przyczyniło się do ograniczenia liczby wypadków. Stało się też tak dlatego, że ruch pojazdów w Warszawie został spowolniony. – Nie można zapominać, że przez budowę II linii metra wyłączone zostały z ruchu ważne arterie: skrzyżowanie Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej oraz okolice Dworca Wileńskiego, gdzie wcześniej dochodziło do wielu wypadków i kolizji – tłumaczy warszawski policjant.

Swoją receptę na poprawę bezpieczeństwa ma też warszawski Zarząd Dróg Miejskich. Przy zebrach buduje tzw. azyle dla pieszych. To niewielka wysepka na środku jezdni, która przypomina niewielki podest. Jest widoczny – pomalowany na czerwono, z żółtymi pachołkami.

– Umieszczenie takiej wyspy na jezdni umożliwia pieszym jej przekraczanie „na raty". Kierowcy, widząc słupki, zwalniają – tłumaczy Adam Sobieraj, rzecznik Zarządu Dróg Miejskich.

Dzięki azylowi pieszy może się zatrzymać na środku jezdni i poczekać, aż przejadą auta. Jednocześnie zwężenie jezdni uniemożliwia samochodom wyprzedzanie. Urzędnicy przekonują, że to najszybszy i najtańszy sposób na poprawę bezpieczeństwa.

Wypadkowe happeningi

Choć liczba wypadków w Polsce powoli spada, policja ciągle bije na alarm. Mundurowi prowadzą akcje, by uświadomić kierowcom skutki niebezpiecznej jazdy. W formie happeningu pokazują, co może się wydarzyć na drodze w każdej chwili.

Kilka miesięcy temu policjanci zablokowali jedną z głównych ulic w centrum Warszawy. Wkrótce z dużą prędkością nadjechało czarne bmw. Kierowca wpadł w poślizg, potrącił trzy osoby. Otworzył drzwi i zataczając się, wyszedł z auta. Był pijany. Na miejsce przyjechali ratownicy na motocyklach, po chwili policjanci, straż pożarna i karetka. W wypadku zginęła babcia, która poszła na zakupy, Paweł – informatyk – i Agnieszka – studentka pedagogiki.

– To była tylko symulacja, ale podobnie wygląda miejsce rzeczywistego wypadku – mówił Wojciech Pasieczny.

Jakby tego było mało, na słupie ogłoszeniowym policjanci odsłonili plakat z nazwiskami ofiar wypadków w stolicy, uczniowie jednej ze szkół zapalili znicze, a orkiestra policyjna zagrała marsz żałobny.

Podobne inscenizacje organizowane są przez policję na najbardziej wypadkowych ulicach Polski, m.in. krajowej „siódemce" i „ósemce", a także na autostradach.

Poprawa stanu bezpieczeństwa jest też możliwa dzięki kampaniom społecznym. To nie tylko billboardy ze zdjęciami ofiar wypadków, ale także akcje organizowane przez użytkowników dróg. W Warszawie na ulice wyjechało na motocyklach 40 ratowników medycznych. Ochotnicy wyposażeni w apteczki pełnią funkcję patrolu ratowniczego. Mają honorowany w całej Europie certyfikat EFR (Emergency First Reponse). Dzięki żółtym kamizelkom można ich łatwo rozpoznać i poprosić o pomoc w razie wypadku.

Co jest ich zadaniem? Powinni zabezpieczyć miejsce wypadku i wezwać służby ratownicze. Jeśli będzie taka potrzeba, mają udzielić pierwszej pomocy poszkodowanym. – Motocykliście łatwiej jest ominąć korek i sprawdzić, co jest jego przyczyną – opowiadał o idei ratowników-motocyklistów dr Wojciech Kulesza, psycholog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. A Janusz Nowobilski z małopolskiej policji dodaje: – Pamiętajmy, siadając za kierownicą, aby wyjazd stał się przyjemnością, a nie walką o przetrwanie. Droga to nie tor wyścigów, każdy zdąży dojechać – przekonuje policjant.

Marek przez 30 lat był zawodowym kierowcą. Dziś porusza się na wózku inwalidzkim. – Dziesięć lat temu, gdy kierowałem autobusem, wjechał we mnie białoruski tir. Jego kierowca prawdopodobnie zasnął, zginął na miejscu – wspomina. Marek miał szczęście, przeżył.

Uciekł, umył się i kłamał

Pozostało 98% artykułu
W sądzie i w urzędzie
Czterolatek miał zapłacić zaległy czynsz. Sąd nie doczytał, w jakim jest wieku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Spadki i darowizny
Podział spadku po rodzicach. Kto ma prawo do majątku po zmarłych?
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Zdrowie
Ważne zmiany w zasadach wystawiania recept. Pacjenci mają powody do radości
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sądy i trybunały
Bogdan Święczkowski nowym prezesem TK. "Ewidentna wada formalna"