Pomysły likwidacji rodziły sądów się przecież w głowach „rozgrzanych" sędziów - delegatów jeszcze za czasów Ćwiąkalskiego, później ten pomysł kiełkował, dojrzewał i ewaluowały w różnych kierunkach aż wreszcie eksplodował.
Reforma jest tymczasem wątpliwa bo wbrew temu – o czym zapewnia – ministerstwo likwidacja 79 placówek może spowodować perturbacją w dostępie obywateli do wymiaru sprawiedliwości, jak również spowodować spory bałagan jeśli chodzi o właściwości, a także sędziowskie delegacje czy przenosiny. Jak pokazuje historia – efekty takich eksperymentów wychodziły po pewnym czasie, w miejscach gdzie nie sięgała wyobraźnia pomysłodawców.
Warto też pamiętać, i nie można tego lekceważyć – są ważnymi instytucjami dla lokalny społeczności, zarówno jako centra intelektualne, jak również miejsca pracy – setki; od urzędników po dostawców spinaczy i punktu ksero. Likwidacja sądu może więc oznaczać cios w miejscowy rynek pracy.
W tym wszystkim jest jeszcze coś więcej. Argument generalny, ważniejszy od wątpliwych oszczędności związane z likwidacją. Nasze państwo się zwija znikają szkoły, szpitale, komisariaty policji, teraz mają znikać sądy i prokuratury. To chyba zły znak, świadczący o głębokim kryzysie państwa.
Gowin nie potrzebnie wszedł w tę niewartą zachodu wojenkę ze społecznościami lokalnymi, środowiskiem sędziowskim, koalicjantem, a nawet kolegami z własnego ugrupowania.