Nie przesadzę, mówiąc, że polski establishment, a także niektóre media uznały, iż jeśli nawet Donald Tusk nie będzie rządził wiecznie, to jeszcze długo władzy z rąk nie wypuści. Za politykę w dużej części wystarczył odpowiednio intensywny ostrzał medialny skierowany na Kaczyńskiego. To pewnie nie zniknie, ale brukselska konferencja premiera Tuska była chyba pierwszą, na której nie mówił o prezesie PiS.
To nowa sytuacja. Niezależnie od tego, co mówią niektórzy zaskoczeni tą zmianą partyjni aktywiści, i bez względu na to, jak byłby interpretowany zapis traktatu lizbońskiego, że przewodniczący Rady Europejskiej nie może sprawować krajowej funkcji publicznej (mandatu), trudno sobie wyobrazić, by Donald Tusk kierował z Brukseli Platformą Obywatelską. Byłoby to tak, bez ujmy dla PO, jakby sędzia Sądu Najwyższego kierował jednocześnie sklepem. Tego się nie da pogodzić, tym bardziej że teraz każdy ruch przewodniczącego Tuska będzie śledzony nie tylko przez polską, ale i przez europejską prasę.
Sytuacja przypomina te znane z historii: gdy umierał długo panujący król, nie zostawiając niekwestionowanego następcy, to dwór, a także poddani nie wiedzieli, nie pamiętali już, jak się w takiej sytuacji postępuje.
Podobnie teraz z dnia na dzień okazało się, że nic nie jest raz na zawsze ustalone, że o władzę i poparcie społeczeństwa trzeba cały czas zabiegać. To dobrze posłuży demokratycznym i parlamentarnym mechanizmom, w ostatnich latach ospałym, a nieraz fasadowym, jak np. automatyczne głosowania w Sejmie. To objawy typowego zatarcia, dobrze więc, że polska maszyneria demokratyczna dostała zastrzyk świeżego oleju. Mamy też nowe relacje z Unią, mniej na pokaz, bardziej na realne efekty.
Politycy bywają lepsi i gorsi, ale nie ma niezastąpionych. Równie ważne, a chyba nawet ważniejsze, są demokratyczne mechanizmy, które muszą być wciąż zasilane nową energią, nowymi ludźmi. Nowa sytuacja wymusza też większą aktywność innych organów, np. prezydenta, ale i opozycji.