Tusk i Kaczyński - tacy sami

Źle by było, gdybyśmy uwierzyli w to, że PiS i PO to dwie całkowicie różne i nieprzystawalne partie. Są one aż tak brutalne względem siebie właśnie dlatego, że są aż tak podobne – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 27.10.2010 21:42 Publikacja: 27.10.2010 19:48

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Nasze partie mają radykalnie odmienny pogląd na Polskę i trzeba się z tym zgodzić. PiS i PO to są partie o radykalnie odmiennych programach. Zdefiniowanie tego jako podziału na Polskę solidarną i liberalną naprawdę nie ma nic wspólnego z początkiem wojny. To jest po prostu określenie podziału politycznego w Polsce, nazwanie podziału politycznego w Polsce. Taki podział w Polsce istnieje" – powiedział w czasie sejmowej debaty Jarosław Kaczyński. Była to debata dotycząca morderstwa w łódzkim biurze PiS i ten passus tylko w pewnym stopniu odnosił się do meritum sprawy. I zapewne z tego powodu nie był zbytnio komentowany.

Jednak zasadniczą przyczyną braku komentarzy jest uznanie tych słów za oczywiste. Za konstatację jednoznacznego faktu. Tak potraktował tę wypowiedź choćby polityczny komentator "Faktu" Łukasz Warzecha, występując w audycji warszawskiego Radia dla Ciebie. Ale też zwolennicy obu partii – Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości – żyją w przeświadczeniu, iż uczestniczą w manichejskim boju dobra ze złem. To kwestia poza dyskusją. Bo nawet na najbardziej prostackim poziomie debaty – czyli w przekomarzankach radiowych didżejów i równie "wyrafinowanych" grepsach z telewizyjnych programów satyrycznych – to przecież dwa różne światy.

[srodtytul]Nie poglądy, ale emocje [/srodtytul]

Jednak jeśli tak jest, to dlaczego naturalna droga partyjnych dysydentów z obu ugrupowań wiedzie z PiS do PO i czasem w drugą stronę? Dlaczego uciekinierzy z PiS nie szukają schronienia w SLD i PSL, choć mieli stamtąd zaproszenia (tak, tak, Sojusz też zapraszał w swoje szeregi Pawła Poncyljusza)?

Znamienny jest przypadek Zygmunta Cholewińskiego, marszałka województwa podkarpackiego z PiS. Gdy dotychczasowa partia nie znalazła dla niego miejsca na liście w wyborach samorządowych, wystarczyło mu kilka dni, aby się odnaleźć na liście PO. Przypomnijmy też inny przypadek – opisany w "Rz" w wydaniu z 25 października – gdy rzeszowski radny PiS Jacek Kiczek niespodziewanie pojawił się na konferencji PO i tłumaczył, jak bliskie są mu idee tej partii i działania rządu Donalda Tuska.

Tych wcale licznych transferów nie da się zbić twierdzeniem, że dotyczą one jedynie jakichś samorządowych szaraczków. To samo dotyczy też politycznych szczytów. Długo by wymieniać – wystarczy wspomnieć tylko Pawła Zalewskiego i Radosława Sikorskiego. To, że odbywa się dotąd w jedną stronę (z jednym widocznym wyjątkiem senatora Krzysztofa Zaremby), wynika jedynie ze słabej kondycji PiS. Gdyby inne były notowania partyjne w sondażach i ogólne przeświadczenie o zdolności do osiągania zwycięstw, to kolejka chętnych z PO do PiS byłaby porównywalna.

Dziś, gdy kłopoty mają PiS-owscy liberałowie, wszystkim się zdaje, że naturalną koleją rzeczy jest ich przejście do PO. Co ciekawe, "naturalność" tego poglądu egzystuje wspólnie z równie "naturalnym" poglądem, że PO i PiS to kompletnie różne partie.

Według doniesień medialnych ofertę przejścia do PO dostali Paweł Poncyljusz i Joanna Kluzik-Rostkowska. Ponoć nie dostała jej Elżbieta Jakubiak. Z powodów programowych czy środowiskowych? Wolne żarty. Jakubiak ma poglądy na gospodarkę i rolę państwa bardziej wolnorynkowe niż Kluzik- -Rostkowska. Jej ewentualne przejście nie byłoby też wstrząsem środowiskowym, bo swoje życie zawodowe zaczynała jako pracownik klubu KLD. Chodzi o coś zupełnie innego. Jako była minister sportu i obecnie szefowa Sejmowej Komisji Kultury Fizycznej ostro krytykowała rządowe przygotowania do Euro 2012. Budziła wielką irytację, gdy krytykowała faktyczne czy rzekome niedociągnięcia Platformy. Zatem i w jej przypadku nie chodzi o poglądy, a jedynie negatywne emocje.

Łatwo byłoby oczywiście znaleźć różnice w programach obu partii, które mogłyby posłużyć za argument przeciw powyższym tezom. Polityka zagraniczna, rola państwa, pozycja samorządu terytorialnego itd. Zgoda, ale i tu można postawić wiarygodną tezę, że wiele tych różnic wynikło z powodów taktycznych i często pojawiły się tylko po to, aby się odróżnić od przeciwnika.

[srodtytul]Dziwaczna przekora[/srodtytul]

Można twierdzić, że PiS jest zwolennikiem polityki zagranicznej godnościowej lub, według innych, hałaśliwej. A PO spokojnej lub, używając innej retoryki, prowadzonej na klęczkach. Ale przecież kiedyś Andrzej Olechowski ostatecznie rozstał się z PO dlatego, że był przeciwny "godnościowemu" hasłu "Nicea albo śmierć". Śmiem twierdzić, że dzisiejszy antyamerykanizm Platformy i nagła miłość do Moskwy to wynik jedynie dziwacznej przekory wobec PiS, a nie rezultat jakiejś głębszej refleksji. Poza oczywiście śledzeniem nastrojów Polaków.

Gotów też jestem się założyć, że gdy nastroje społeczne względem Rosji staną się bardziej chłodne, to usłyszymy z ust Donalda Tuska groźne tyrady przeciw Władimirowi Putinowi czy Dmitrijowi Miedwiediewowi. Zresztą taka postawa charakteryzuje nie tylko PO, ale i PiS. Słupki wskazujące, że Polacy chcą się bratać, a nie kłócić, kazały Jarosławowi Kaczyńskiemu w kampanii wyborczej wygłosić posłanie do "braci Rosjan".

Gospodarka? Nie ma o czym mówić. Kaczyński obniżył podatki, bo mógł. Tusk podwyższa, bo musi. W tej dziedzinie każdy chce być dobrym wujkiem. Tu nie ma liberałów ani socjalistów. Są tylko więźniowie okoliczności.

Samorząd? To prawda, że PiS lekceważy go bardziej niż PO. Nie zmienia to jednak faktu, że praktyka rządzenia PiS-owskich prezydentów czy burmistrzów nie różni się radykalnie od tych z PO. Fakt, że PiS nie ma ich tylu, ilu ma PO. Jednak gdyby Platformie przydarzyła się okazja "przejęcia" PiS-owskiego prezydenta Radomia Andrzeja Kosztowniaka, to nie wahałaby się ani sekundy (zdaje się, że to samorządowiec ceniony przez radomian i mający szansę na reelekcję).

[srodtytul]Tożsamość i epitety [/srodtytul]

Podobnego entuzjazmu na pewno nie wywołałaby propozycja przyjęcia przez PO cenionego SLD-owskiego prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca. Jeśli nawet, to długo by się zastanawiano, czy przypadkiem nie zaszkodzi to tożsamości liberalno-konserwatywnej przecież partii.

Wróćmy jednak do tego, co jest najmocniejszą stroną polskiej polityki, czyli gadania i epitetów. W trakcie wzajemnego egzorcyzmowania się w ramach walki z agresją polityczną politycy PiS zaczęli się domagać rozliczenia najbardziej agresywnych przedstawicieli PO. Tak się składa, że domagają się głów kilku osób, które w przeszłości mocniej lub słabiej otarły się o PiS. Stefan Niesiołowski bezskutecznie aspirował do członkostwa w partii braci Kaczyńskich, Andrzej Czuma przez przypadek wystartował z list PO, a nie PiS, a przypadek Radosława Sikorskiego jest powszechnie znany. Rzeczywiście, każdy z nich ostro atakował PiS (z czego Czuma najmniej). To jednak łatwo wytłumaczyć neoficką gorliwością. Tego typu relacje są zresztą znane z historii. Zanim przejdę do konkretnej analogii, muszę jednak zastrzec, że nie chodzi mi o podobieństwo współczesnych polskich partii, ich programów czy sposobu działania do ugrupowań z przeszłości, ale wyłącznie o pewną polityczną prawidłowość.

[srodtytul]Oczywista nieprawda [/srodtytul]

Otóż w powszechnym mniemaniu w przedwojennych Niemczech partie nazistowska i komunistyczna znajdowały się względem siebie na antypodach. Istotnie, zwalczały się krwawo i bardzo głośno. Ale jednocześnie, jeszcze w czasach weimarskiego Reichstagu, bardzo często razem głosowały. Nazistowskie i komunistyczne związki zawodowe prowadziły wspólne akcje strajkowe.

Przyszedł rok 1933 i zwycięscy naziści popakowali do kacetów garść najbardziej prominentnych komunistów. Jednak szeregowych działaczy KPD przyjmowali chętnie do własnego grona. Widzieli w nich ludzi, którzy wprawdzie nieco zbłądzili, ale mentalnie byli im bardzo bliscy. Gdy po 1945 r. karta się odwróciła, podobny proces, tyle że w drugą stronę, zobaczyć było można w tworzącej się NRD.

Dwie największe polskie partie wyznaczyły linię sporu, podzieliły między siebie elektorat i aby to utrzymać, muszą toczyć permanentny bój. To zjawisko rozpoznane od dawna, ale trzeba wciąż o nim przypominać. Źle byłoby, gdybyśmy uwierzyli w oczywistą nieprawdę o dwóch całkowicie różnych i nieprzystawalnych ugrupowaniach politycznych. Obie strony są tak bardzo brutalne względem siebie, bo są aż tak podobne – rzecz to zwykła w czasie wojen domowych.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?