Czytaj więcej
Szanowni Państwo, drodzy Czytelnicy. W przeddzień tych wyjątkowych wyborów pragniemy przypomnieć, jakie wartości przyświecają redakcji „Rzeczpospolitej”.
Polaryzacja na scenie politycznej nie musi być zła – w takiej rzeczywistości całkiem dobrze radzą sobie demokracje w USA czy Wielkiej Brytanii, a także wielu innych krajach o anglosaskich tradycjach politycznych, jak Kanada czy Australia. Gdy polaryzacja rodziła się w Polsce, miała swoje silne podstawy: zderzenie „polski liberalnej” i „polski solidarnej” z 2005 roku uwidaczniało realną linię podziału w polskim społeczeństwie na tych, którym się w III RP mniej lub bardziej udało, i tych, którzy w wyścigu cywilizacyjnym zostali nieco w tyle. PO i PiS zapowiadały wówczas wspólne rządy, ale w praktyce okazało się, że reprezentują one po prostu dwie skrajnie odmienne grupy społeczne – różniące się, jeśli chodzi o aspiracje, interesy i ogólną wizję świata. To się nie mogło udać, ale mogło funkcjonować tak, że raz jedne, raz drugie interesy społeczne brałyby górę, w ramach zwykłej demokratycznej rywalizacji.
Wybory 2023: Polaryzacja po polsku, czyli walka na śmierć i życie
W Polsce jednak polaryzacja przepoczwarzyła się w wojnę totalną, w której partie ze sobą nie rywalizują, ale walczą na śmierć i życie, w praktyce odmawiając drugiej formacji prawa do istnienia. Bo jeśli PiS uważa KO za zdrajców realizujących w Polsce interesy obcych mocarstw, a KO uważa, że PiS na każdym kroku łamie konstytucje i demokratyczne normy, to znaczy, że w świecie KO nie ma miejsca dla PiS, a w świecie PiS nie ma miejsca dla KO. To się przekłada też na wyborców tych ugrupowań, zwłaszcza żelazne elektoraty, które w drugiej stronie widzą wcielenie Antychrysta albo – w najlepszym przypadku – po prostu czyste zło.
Czytaj więcej
- Ta kampania była jak debata w TVP. Padło w jej trakcie dużo slow, ale nie było zbyt wielu interakcji miedzy jej uczestnikami - mówił w ostatnim przed wyborami podcaście Polityczne Michałki Michał Kolanko.
W efekcie kończąca się kampania wyborcza nie miała de facto żadnej programowej agendy. Konia z rzędem temu, kto wie, co po wyborach chce zrobić KO wraz z Lewicą i Trzecią Drogą w przypadku przejęcia władzy, oprócz tego, że chce odsunąć od niej PiS. I nie chodzi o to, że partie te nie przedstawiały propozycji programowych – owszem, robiły to. Tylko co z tego, skoro żadna z nich nie przebiła się na tyle, by przeciętny wyborca powiedział: w tych wyborach chodziło o babciowe albo o to, by tydzień pracy trwał 35 godzin. Nie, wyborca opozycji powie: w tych wyborach chodziło o to, żeby odsunąć PiS od władzy, bo inaczej czekają nas dyktatura, polexit i siedem plag egipskich.