Szklany sufit blokujący kobietom awans i dostęp do najwyższych stanowisk zaczyna pękać. Czy oznacza to, że w Polsce rozpoczęła się miękka modernizacja? Czy przyjętą niedawno przez Sejm ustawę kwotową gwarantującą kobietom minimum 35 proc. miejsc na listach wyborczych można uznać za początek zmian? Niewątpliwie to pierwszy tak ważny gest państwa wobec kobiet, które od dawna postulują konieczność zmian prawnych ułatwiających łączenie życia rodzinnego z pracą zawodową.
[srodtytul]Rewolucja kwotowo-żłobkowa[/srodtytul]
Państwo unikało do tej pory forsowania mechanizmów „pozytywnej dyskryminacji”, poprzestając na niekontrowersyjnych zmianach prawa rodzinnego. Wzmocniono kompetencje rzecznika praw dziecka, wprowadzono ustawę zakazującą bicia dzieci i chroniącą ofiary przemocy domowej przed sprawcą. Dziś to sprawca, a nie ofiara przemocy musi opuścić dom.
Poszerzono przepisy chroniące przed przemocą w sieci. Przedłużono urlopy macierzyńskie, lepiej zabezpieczono też prawa pracownicze kobiet, które urodziły dziecko. Mamy w końcu urlopy ojcowskie, tzw. tacierzyńskie, promujące prawne mechanizmy działań na rzecz partnerskiej rodziny. I wszystko to stało się bez większego zainteresowania mediów.
Jednak brakowało ze strony rządu mocnego gestu, który przekonałby – szczególnie Polki – że proces wyrównywania szans kobiet i mężczyzn leży mu na sercu. Że państwo pamięta nie tylko o rodzinie w kryzysie, biednej, często z problemami zdrowotnymi, ale także o tej zwyczajnej, w której oboje rodzice poprzez ciężką pracę starają się łączyć rozwój zawodowy z troską o najbliższych.