Zaskakująco mało drwin wywołało niedzielne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego. To znak, że kryzys kończy erę radosnego marketingu w polityce.
Z pewnością nie jest tak dobrze, że naszą stabloidyzowaną politykę zastąpi teraz merytoryczna dyskusja o szukaniu rozwiązań. Zamiast zarządzania opinią publiczną za pomocą drwin i ośmieszania, będzie zarządzanie za pomocą lęków przed kryzysem i utratą tej reszty materii, której nie zdążyła pożreć nam gospodarcza dekoniunktura. Ta druga metoda wymaga jednak powagi i choćby pozornego odnoszenia się do realiów.
Polityczny rytuał
W czasach lepszej sytuacji gospodarczej i powszechniejszego optymizmu propozycje programowe Kaczyńskiego zostałyby wyśmiane według prostej zasady, że są głupie, bo głupi jest „Kaczor”. Był, jest i będzie głupi. Negatywna emocja wystarczała wtedy za całą argumentację.
Dzisiaj nastroje są coraz bardziej pesymistyczne, zatem nie zadziała tego typu perswazja wobec opinii publicznej. Skądinąd zaznają tego Janusz Palikot i jego Ruch, coraz mniej potrzebny dla przestraszonych kryzysem wyborców, choć w dobrych czasach łatwo łączyło się politykę z happeningiem. Do propozycji Kaczyńskiego przedstawionych jako program na czas recesji jego konkurenci muszą odnieść się poważnie. I jeśli w kryzysie są jakieś pozytywne elementy, to jest nimi powrót powagi do debaty politycznej.