Nie jestem pierwszym naiwnym i wiem, że święte księgi olimpizmu już od dawna nie są święte. Jednak kiedy przeczytałem informację o tym, że siedziba Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Warszawie nosić będzie nazwę Zondacrypto Centrum Olimpijskie PKOl i jest już nawet zaprojektowany taki neon, sądziłem, że to żart, kpina z władcy polskich olimpijskich kółek Radosława Piesiewicza, który mając na głowie zimowe igrzyska 2026 i związane z nimi wydatki, nie odrzuci żadnych pieniędzy.
Niestety, żartem to nie jest, a umowa została podpisana nie w Warszawie czy Lozannie (tam jest siedziba Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego), lecz w Monte Carlo, czyli być może nowej twierdzy kryptoolimpizmu pod sztandarem Piesiewicza i jemu podobnych.
Dlaczego Centrum Olimpijskie w Warszawie zmienia nazwę?
Nie będę tu wyjaśniał, czym jest firma Zondacrypto, gdzie jest zarejestrowana, dlaczego jej szef zdecydował się umowę podpisać właśnie w Monako, bo lepiej ode mnie zrobili to (i mam nadzieję jeszcze zrobią) koledzy od ekonomii i dziennikarstwa śledczego.
Czytaj więcej
Kontrterroryści wzięli udział w przeszukaniach w domu wiceprezesa PKOl – ustaliła „Rzeczpospolita...
Mnie boli głównie to, że miejsce, gdzie jest siedziba Polskiego Komitetu Fair Play, gdzie sportowcy przed igrzyskami składają olimpijskie ślubowanie, gdzie mieści się muzeum polskiego sportu, będzie od jutra oświetlone kryptowalutowym neonem. Dostaliśmy sygnał, że kierownictwo naszego olimpizmu znakomicie odczytuje znaki nowych czasów i kto wie, co nas jeszcze czeka, jeśli kryptopieniądze nie wystarczą. Betolimpizm, pornoolimpizm, narkoolimpizm?