Nie mam zamiaru przekonywać, że rządy Donalda Tuska od grudnia 2023 r. to nieustające pasmo sukcesów. Zdecydowanie nie. Uświadomiłem sobie jednak, jak mało pompatyczna, autoreklamowa jest ta ekipa w porównaniu choćby do wyczynów rządu Zjednoczonej Prawicy. Oni przeginali w drugą stronę, ale może jednak pokazywali kierunek, jak skutecznie „sprzedawać” swoje działania niczym prężna agencja reklamowa. Dziwi, że dziś Koalicja Obywatelska nie przeprowadza totalnej ofensywy pozytywnego przekazu. Nie sądzę, żeby to była tylko wina algorytmów w „moich” serwisach społecznościowych, że tego nie dostrzegam.
Czym KO i rząd Donalda Tuska mogłyby się chwalić?
Coś tam bowiem mimo wszystko od tego 13 grudnia 2023 r. udało się dowieźć w szeroko rozumianej sferze gospodarczo-społecznej. Odblokowano KPO i nową perspektywę środków unijnych, do Polski płyną dziesiątki miliardów euro na transformację energetyczną, poprawę konkurencyjności itd. Ekonomiści mówią o poprawie wizerunku Polski wśród zagranicznych inwestorów. Nauczyciele dostali 30-proc. podwyżki, administracja publiczna 20-proc. Od kilku miesięcy do rodzin z dziećmi w wieku od jednego do trzech lat płynie nawet po 1500 zł miesięcznie w ramach programu Aktywny Rodzic. Zaraz zaczną być wypłacane pierwsze renty wdowie, a tegoroczna Wigilia będzie pierwszy raz w historii niepracująca. Jest rządowy program refundacji in vitro. Od biedy można by nawet grać argumentem, że za Tuska miało podobno nie być 800+, trzynastek, czternastek itd., a tymczasem wszystkie te świadczenia mają się świetnie. Prace nad inwestycjami strategicznymi, np. CPK, też trwają, ale – no, właśnie – po cichu.
Czytaj więcej
Gdyby Rafał Trzaskowski wygrał w II turze wyborów prezydenckich, z rządu odeszłoby dwoje ministró...
Nie jestem spin doktorem, ale mimo wszystko byłoby wokół czego stworzyć dużą kampanię pozytywną: że ten rząd wcale nie jest taki niesprawczy i leniwy, jak go malują. Jestem przekonany, że ekipa Mateusza Morawieckiego wycisnęłaby z tego 120 proc. normy – zrobiłaby 30 konferencji prasowych z zapierającymi dech w piersiach wykresami, zorganizowała pikniki 1500+ w każdej gminie, zalałaby sieć spotami z przykładowym panem Markiem, który dzięki dofinansowaniu z KPO wykonał termomodernizację domu i stodoły, czy panią Renatą, której Unia współfinansowała nową linię produkcyjną w zakładzie.
Ba, wystarczyłoby trochę bezczelności (bo wyjaśnienia są bardziej skomplikowane) i można by wręcz trąbić, że musiał przyjść Donald Tusk, żeby 500+ zmieniło się w 800+. Bo przecież świadczenie wzrosło od 1 stycznia 2024 r. Albo że PiS zostawiał gospodarkę na skraju recesji (wzrost PKB o ledwie 0,1 proc. w 2023 r.), a ekipa Tuska wycisnęła z niej wzrost o prawie 3 proc. już w 2024 r., z widokami na jeszcze więcej w latach 2025 i 2026. Wystarczyły podwyżki płac w budżetówce, spadek inflacji i proszę – konsumpcja prywatna się rozhulała. No, właśnie: inflacja! PiS zostawiał gospodarkę z inflacją ponad 6-proc., za ekipy Tuska nigdy taka nie była. W ujęciu realnym (tempo wzrostu płac minus inflacja) wynagrodzenia w Polsce urosły w 2024 r. o 9,5 proc., po 1989 r. nie rosły jeszcze tak szybko.