Gdy w lutym "Rzeczpospolita" napisała o negocjacjach z Funduszem na temat wsparcia finansowego, pani wiceminister finansów Katarzyna Zajdel-Kurowska (dziś zresztą pracownik MFW) twierdziła, że nie ma żadnych rozmów i w ogóle nie potrzebujemy żadnych pieniędzy. Nie udało się nam wówczas wyjaśnić, jak pogodzić naszą informację z MFW o rozmowach sondażowych w sprawie wsparcia dla Polski z komunikatem resortu finansów o tym, że takie rozmowy się nie odbywają.
Jeszcze śmieszniej było w połowie marca, gdy Donald Tusk w Brukseli powiedział, że rozmawiamy z MFW w sprawie wsparcia. Za chwilę jednak minister Jan Vincent Rostowski oznajmił mediom, że premier się przejęzyczył – bo to nie MFW ma wesprzeć Polskę, ale my dokapitalizujemy Fundusz...
Dziś w końcu poinformowano oficjalnie, że to jednak MFW wesprze nas kwotą 20 miliardów dolarów. Gdyby się opierać na dotychczasowych twierdzeniach rządu, oznaczałoby to, że zrobiono nam krzywdę. Bez ostrzeżenia wepchnięto nam gigantyczną i niepotrzebną górę pieniędzy, od której zapłacimy ciężkie odsetki...
Oczywiście to nieprawda. Było bowiem tak, jak od początku pisała "Rzeczpospolita". Te pieniądze – choć być może nawet ich nie uszczkniemy – bardzo się nam przydadzą. Dzięki nim znika ryzyko załamania się złotego i poprawią się możliwości sfinansowania naszego długu publicznego. Stajemy się bardziej wiarygodnym państwem i zyskujemy większe możliwości ubiegania się o wejście do strefy euro.
Ministerstwo Finansów zaprzeczało informacjom o rozmowach z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, bo bało się, że zostanie to odczytane jako potwierdzenie trudnej sytuacji gospodarki i spowoduje panikę. Podobnie było z budżetem, który okazał się nieaktualny po dwóch tygodniach od wejścia w życie, i ze spóźnioną o parę miesięcy zmianą (na gorsze) prognoz ekonomicznych.