W przedświątecznym tygodniu pożyczył bankom prawie 0,5 mld euro. Za podobną kwotę Fed kupił obligacje skarbowe w I półroczu 2011 r. Pojawiły się opinie, iż EBC ominął ograniczenia prawne i wykonał „drukowanie tylnymi drzwiami". Pojawiły się też nadzieje, iż duża część tej kwoty trafi na peryferyjne rynki obligacji. Czy słusznie?
Analogia do poczynań Fedu nie jest bezpodstawna. Teoretycznie różnica jest ogromna. Intencją Fedu było zwiększenie ilości pieniądza w obiegu i obniżenie długoterminowych stóp procentowych, a w konsekwencji zachęcenie inwestorów do podejmowania większego ryzyka. Intencją EBC jest zabezpieczenie bilansów banków – w zamyśle banki pożyczyły pieniądze, które w normalnej sytuacji pożyczyłyby na rynku. Natomiast zapewne po części ta akcja zwiększy skłonność do podejmowania ryzyka, szczególnie jeśli koniunktura się poprawi.
Pomiędzy pożyczaniem pieniędzy bankom a skupowaniem obligacji bezpośrednio na rynku w przypadku Europy jest jednak ogromna różnica. EBC opierał się naciskom polityków (i części analityków) nie dlatego, że bał się przesadnej ekspansji monetarnej, ale dlatego, iż z założenia bank centralny nie powinien brać na siebie ryzyka niewypłacalności. Fed zakłada, iż kupuje obligacje wolne od ryzyka niewypłacalności emitenta i nie ma na celu wspierania rządu USA, w przypadku EBC zaś byłoby jasne, że chodzi o wsparcie niektórych rządów, a efekty monetarne byłyby tylko produktem ubocznym.
Podsumowując, priorytetem działań EBC nie była pomoc rządom. Jest też mało prawdopodobne, aby znacząca część tej pożyczki zasiliła rynki obligacji o podwyższonym ryzyku. Bank chce przede wszystkim zapobiec załamaniu akcji kredytowej w strefie euro, która zapewne i tak spowolni, bo banki będą musiały zmniejszyć rozmiary swoich bilansów. Manewr EBC nie powinien nas wprawiać w euforię, gdyż świadczy o nieprawidłowym funkcjonowaniu systemu bankowego. Jest to jednak rozwiązanie lepsze niż interwencje na rynku obligacji, o których najprawdopodobniej należy zapomnieć.