Ernest Hemingway zabawny i dowcipny. Jest nowy przekład

Niech czytelnik sprawdzi, jaki jest Hemingway Bronisława Zielińskiego, który dzielił z nim wiele doświadczeń, a jaki Hemingway w wydaniu młodszej generacji tłumaczy - mówi Karolina Wilamowska, autorka nowego przekładu „Pierwszych 49 opowiadań” Hemingwaya.

Publikacja: 20.06.2025 09:43

Karolina Wilamowska, tłumaczka Hemingwaya

Karolina Wilamowska

Karolina Wilamowska, tłumaczka Hemingwaya

Foto: Anna Rezulak

Jest pani hungarystką, ale też tłumaczy z angielskiego, np. ostatnio „Pierwsze 49 opowiadań” Ernesta Hemingwaya. Czym się różni tłumaczenie z węgierskiego od angielskiego? Co sprawia trudność w jednym, a co w drugim języku?

W zasadzie mechanika jest podobna, czyli mamy tekst wyjściowy i musimy go poddać obróbce tak, żeby zawarte w nim myśli, emocje oraz elementy stylistyczne wybrzmiały w tekście docelowym. Inne są jednak pułapki, kiedy tłumaczy się z angielskiego, a inne - kiedy z węgierskiego. Węgierski wymaga czasami więcej gimnastyki, ponieważ struktury zdania nie przypominają polskich, inna jest logika myślenia i pisania, czasem trzeba jeszcze dalej odejść od oryginału.

Natomiast angielski jest cudownie różnorodny i bogaty leksykalnie, potrafi być diablo precyzyjny, skłania do zabaw językowych. Posługuje się nim wiele milionów ludzi, cały czas ulega przemianom, rozbudowuje się na różnych frontach, więc ma w sobie specyficzną giętkość. I właśnie tę giętkość oraz naturalność angielszczyzny trudno oddać po polsku. Myślę, że często nie docenia się tej zwięzłości: to, co angielski wyraża jednym krótkim zdaniem, u nas opisuje się dookoła, ogródkami. To zabija dynamikę tekstu.

Czytaj więcej

„Krzywda” Pawła Rzewuskiego to oszałamiający horror po sarmacku. Recenzja

Jednocześnie polszczyzna daje niesamowite możliwości, na przykład słowotwórstwo. Tworzenie nowych słów przychodzi Polakom nadzwyczaj łatwo. W opowiadaniu Hemingwaya „Po sztormie” narratorem jest morski szabrownik, postać dość szemrana. Kiedy po burzy mężczyzna szuka wraków, nagle zostaje otoczony przez ptaki i dla polskiego ucha „ptaszyska”, „ptaszydła”, a nawet „ptaszory” brzmią w jego ustach naturalnie. To taka rzecz, której w polskim nie doceniamy, a która pozwala oddać temperaturę tekstu, emocje czy indywidualny język bohaterów.

Czytaj więcej

Poznańska Malta z Tildą Swinton i „Za miłość!"

Styl Hemingwaya jest bardzo zwarty, wręcz telegraficzny. Na pewno jego oddanie było wyzwaniem. Jak udało się pani przełożyć to wszystko na dość rozwlekły jednak język polski?

To przekonanie o stylu Hemingwaya ugruntowało się w Polsce dzięki jego najbardziej znanemu tłumaczowi, czyli Bronisławowi Zielińskiemu, który w swoich przekładach akcentował surową frazę hemingwayowską, kładł duży nacisk na czynności, a przez to także na czasowniki. Jednakże w trakcie pracy uświadomiłam sobie, że ta fraza jest dużo bardziej podstępna. Hemingway rzeczywiście posługuje się relacyjnym stylem i opiera na opisach wydarzeń, ale te krótkie zdania pojedyncze składa często w ogromne, ciągnące się tasiemcowe zdania złożone. Chciałam zachować i jedno, i drugie. Proste zdania, które nadal są ze sobą połączone. Tak, żeby cała sekwencja ruchów, gestów, zachowań była zawarta w jednym zdaniu, niby w filmowym kadrze. Polszczyzna nie lubi takich długich, wieloelementowych zdań, więc nieco ze sobą walczyłam, żeby wytrzymać ten czy inny gargantuiczny wywód i nie postawić za szybko kropki, nie rozbić go na mniejsze części.

Tłumacz czuje pokusę, żeby pokazać się z jak najlepszej strony: jaki ma fenomenalny warsztat, jak kunsztownie operuje słowem, ile zna wyrafinowanych słów i fraz. A oszczędny, surowy język Hemingwaya może się czytelnikowi wydawać banalny, nudny, czy po prostu ubogi. Pewne czasowniki pojawiają się u niego bardzo często, a język polski wzdryga się przed powtórzeniami. Więc tłumacza korci, żeby coś w tekście podkręcić. Tymczasem chodzi o to, żeby to właśnie ta prostota, surowość i reporterskość wybrzmiała, a jednocześnie tekst nie nużył albo nie stawiał niepotrzebnego oporu przy lekturze, nie był drewniany. Więc to stałe balansowanie pomiędzy możliwościami języka a intencją autora. Z jednej strony trzeba spłacić daninę polszczyźnie, z drugiej strony pokazać odrobinkę tej obcości, jaką niesie oryginał.

Czytaj więcej

Epitafium dla CK Monarchii: „Niegdysiejsze śniegi” Gregora von Rezzoriego

A jak znaleźć równowagę między zadowoleniem czytelnika a zachowaniem wierności oryginałowi?

Jedna kwestia to właśnie styl autora. Druga to oddanie charakteru poszczególnych postaci. Jeżeli mamy bohatera, który wywodzi się z niższych warstw społeczeństwa, musimy w jakiś sposób odzwierciedlić jego rodowód językiem. A on używa kolokwializmów i mówi niepoprawnie. Nie możemy pozwolić, żeby poprawność językowa polszczyzny wzorcowej odebrała coś tej postaci. Każda z tych osób przewijających się w opowiadaniach Hemingwaya ma swój styl mówienia, swój rozum i swoją prawdę - one także domagają się od tłumacza pewnej wierności. Jest wreszcie kwestia związana z używaniem przez autora określeń, które dzisiejszemu człowiekowi stają ością w gardle. Wiem, że wielu tłumaczy, którzy pracują nad dawniejszą literaturą amerykańską, ma wątpliwość, jak odnosić się choćby do sprawy koloru skóry. Obecna wrażliwość społeczna jest inna niż w czasach danego autora i powstaje dylemat, czy należy w jego język ingerować czy nie. Nie ma tu łatwych rozwiązań, ale myślenie ahistoryczne niezawodnie prowadzi do wypaczeń. Dobra literatura komplikuje ludzkie wyobrażenie o świecie, a nie je ułatwia i czyni bardziej komfortowym. Myślę, że warto zmierzyć się ze swoim dyskomfortem i nie brać na wiarę wszystkiego, co autor pisze w książce. Bo niekoniecznie pisze w swoim imieniu. W literaturze - jak w życiu - można znaleźć wiele przykładów nikczemnych postaci i niskich pobudek.

Zapytam o stosunek do poprzednich tłumaczeń danego dzieła, z klasyki. To dziedzictwo, które wpływa na odbiór przez czytelników nowego tłumaczenia. Czy owo dziedzictwo pomaga czy raczej utrudnia zadanie młodszemu tłumaczowi?

Każdy uczciwie wykonany przekład jest równie uprawniony. Jedno tłumaczenie nie wyklucza istnienia pozostałych, nie sprawia, że są niepotrzebne. Niech wszystkie funkcjonują obok siebie. Niech czytelnik sprawdzi, jaki jest Hemingway Bronisława Zielińskiego, który dzielił z nim wiele zainteresowań i doświadczeń. A jaki jest Hemingway w wydaniu młodszej generacji tłumaczy, którzy w ramach nowej serii wydawnictwa Marginesy podejmowali się powtórnych tłumaczeń. Bo te tłumaczenia są bardzo różne.

Czytaj więcej

O tym jak redemptorysta pomógł Wydawnictwu Czarne, swoich i Andrzeja Stasiuka książkach mówi Monika Sznajderman

Człowiek czuje się nieco niezręcznie, kiedy tłumaczy ze świadomością, że ktoś już tę pracę wykonał. Tłumacząc opowiadania Hemingwaya, czułam na karku oddech Zielińskiego, czułam, jak zerka mi przez ramię. Dlatego zdecydowałam się nie zaglądać do jego tłumaczeń, żeby nie zasugerować się jego rozwiązaniami. Dopiero po skończeniu przekładu, zerknęłam tu i tam, żeby zobaczyć, jak on sobie poradził. Często było tak, że upewniałam się, że słusznie przygotowuję nowy przekład, bo w wersji Zielińskiego brakowało mi czegoś, co wydawało się ważne w oryginale. Ale bywało też, że spodobała mi się jego interpretacja albo jakieś chwytliwe wyrażenie. Nie uważam, że mój przekład powinien zastąpić przekład Zielińskiego. Podobnie podchodzę do innych ponownych tłumaczeń klasyków.

A co pani uwypukliła w „Pierwszych 49 opowiadaniach”, czego brakuje u Zielińskiego?

Na przykład było dla mnie wielkim zaskoczeniem, że Hemingway jest zabawny. To nie jest solenny i koturnowy pisarz, za jakiego go kiedyś brałam. W jego opowiadaniach kryje się dużo poczucia humoru, takiego trochę z przekąsem, trochę zgryźliwego. W ogóle ma on w sobie mnóstwo młodzieńczej siły, wigoru, dowcipu. I myślę, że to mi się udało pokazać.

wielkim zaskoczeniem, że Hemingway jest zabawny. To nie jest solenny i koturnowy pisarz, za jakiego go kiedyś brałam. W jego opowiadaniach kryje się dużo poczucia humoru, takiego trochę z przekąsem, trochę zgryźliwego. W ogóle ma on w sobie mnóstwo młodzieńczej siły, wigoru, dowcipu. I myślę, że to mi się udało pokazać.

Karolina Wilamowska

Czy dzięki nowym tłumaczeniom Hemingway zainteresuje młodsze pokolenie? Mam wrażenie, że często boimy się sięgać po klasyki.

Opowiadania Hemingwaya mają ogromny potencjał. Pod wieloma względami się nie zestarzały. Ale nowe tłumaczenie na pewno pomaga: dzięki niemu teksty wydają się czytelnikowi bardziej przystępne pod względem języka i bardziej współczesne na poziomie myśli.

Bo przecież opowiadania Hemingwaya są wielopoziomowe. A zwykle sprowadza się je do samej fabuły, tego pierwszego, najbardziej powierzchownego znaczenia. Hemingway nazywał swoją metodę pisarską metodą góry lodowej: widoczny na pierwszy rzut oka tylko jest tylko ułamek sensu, a reszty trzeba się domyślić, bo pozostaje ukryta pod powierzchnią. I to coś naprawdę fenomenalnego.

Może nowe przekłady tchną w twórczość Hemingwaya nowego ducha? Pokazują, że choć dekoracja tych historii jest już nieaktualna, to kwestie, które się tam porusza, pozostają uniwersalne. Bohaterowie przeżywają rozterki związane z wejściem w wiek dorosły albo wiek starczy, muszą dokonywać wyborów pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym, np. między pisaniem a miłością, szarpią się z codziennością, szukają sensu. Ale przede wszystkim te opowiadania są o samotności. Właściwie każdy z bohaterów jest szalenie samotny i każdy ponosi porażkę w swoich działaniach. Hemingway opisuje świat po I wojnie światowej, gdzie nie ma już zasad, gdzie śmierć stała się mechaniczna i zdehumanizowana, a człowiek jest zupełnie sam i próbuje się poskładać na nowo.

Przebija z tych opowiadań dojmujące uczucie zagubienia w świecie, który już nie jest sprawiedliwy. Wszyscy bohaterowie szukają modelu życia, który udowodni, że wciąż mają jakąś sprawczość, że mogą grać na własnych warunkach. A jednak od samego początku widać, że są skazani na porażkę. Wszyscy są samotni w obliczu śmierci, nieszczęścia czy kryzysu wartości.

Pod tym względem Hemingway naprawdę jest uniwersalny, krzywdzące wydaje mi się postrzeganie go wyłącznie jako patriarchalnego pisarza, piewcę stereotypowej męskości. Owszem, pisze głównie o mężczyznach. Ale mężczyźni w jego opowiadaniach to przede wszystkim ludzie złamani i nawet jeżeli walczą na arenie, ringu czy jeżdżą do Afryki na polowanie, to nie przestają być osobami, które utraciły sens życia. To torreador, który zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że nie walczy z bykiem, tylko z własną starością, z którą nie potrafi się pogodzić. To mężczyzna, który w Afryce uświadamia sobie, że przez całe życie bał się i godził na ludzką pogardę. To pisarz, który mając za sobą wielką karierę, w chwili śmierci myśli głównie o tym, czego nie udało mu się napisać, w czym zawiódł. Tak naprawdę wszystkie te opowiadania to gorzkie rozliczenie z przegranym życiem.

Czytaj więcej

Elektryczna sonda Zimbardo na mózgu Williama Szekspira

Kiedy się dokładniej przyjrzeć bohaterom Hemingwaya, okazuje się, że choć z pozoru mogą się wydawać stereotypowo męscy, mają w sobie dużo wrażliwości i głębi psychologicznej.

Właśnie te ambiwalencje podobają mi się u Hemingwaya. Może to właśnie dzięki doświadczeniom reporterskim Hemingway konsekwentnie unika wartościowania swoich bohaterów. To czytelnik ma zdecydować, czy dana postać czyni dobrze, czy robi źle. Ja polubiłam większość tych bohaterów także dlatego, że są niejednoznaczni. Choć bywają dość antypatyczni, szorstcy, okrutni, to są zarazem bardzo ludzcy. Właśnie przez swoją ułomność.

Myślę, że opowiadania i powieści Hemingwaya, mimo że są mocno osadzone w swoim miejscu i czasie, są faktycznie bardzo uniwersalne. Może właśnie dzięki temu dzisiejszy czytelnik je w pełni doceni?

Mam taką nadzieję. Sądzę, że „Pierwsze 49 opowiadań” daje dobry wgląd w spektrum tematów, jakie porusza ten pisarz, ale też pokazuje, że interpretacje jego tekstów nie są łatwe. Mogę powiedzieć na swoim przykładzie, że warto do tego Hemingwaya wrócić, bo też miałam o nim mylne wrażenie, a okazał się szalenie ciekawym autorem, którego opowiadania są bardzo dopracowane i pełne treści.

Zwykle jest tak, że to wydawnictwo zamawia tłumaczenie. A gdyby to od pani zależała ta decyzja, to o przetłumaczeniu czego pani marzy?

Z literatury anglojęzycznej chętnie bym przełożyła „Lanark”, szalone opus magnum szkockiego autora Alasdaira Graya. W Polsce dotąd wyszły jedynie jego „Biedne Istoty” w tłumaczeniu Ewy Horodyńskiej. A z węgierskiej wybrałabym którąś z powieści wiejskich Zsigmonda Móricza. Interesuje mnie język ludowy, jego specyfika, ekspresyjność i niesztampowość. Móricz zaś potrafił w tym języku fenomenalnie odmalować zmagania człowieka z innymi ludźmi i z samym sobą.

O rozmówczyni

Karolina Wilamowska

Tłumaczka z angielskiego i węgierskiego, absolwentka filologii polskiej i filologii węgierskiej na Uniwersytecie Warszawskim oraz studiów podyplomowych z przekładu literatury węgierskiej prowadzonych przez Instytut Balassiego w Budapeszcie. Zajmuje się także redakcją, korektą i krytyką. Współpracuje z dwumiesięcznikiem „Literatura na świecie”. Za przekład „Kuratora” Györgya Konráda została nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia w 2022 roku.

Jest pani hungarystką, ale też tłumaczy z angielskiego, np. ostatnio „Pierwsze 49 opowiadań” Ernesta Hemingwaya. Czym się różni tłumaczenie z węgierskiego od angielskiego? Co sprawia trudność w jednym, a co w drugim języku?

W zasadzie mechanika jest podobna, czyli mamy tekst wyjściowy i musimy go poddać obróbce tak, żeby zawarte w nim myśli, emocje oraz elementy stylistyczne wybrzmiały w tekście docelowym. Inne są jednak pułapki, kiedy tłumaczy się z angielskiego, a inne - kiedy z węgierskiego. Węgierski wymaga czasami więcej gimnastyki, ponieważ struktury zdania nie przypominają polskich, inna jest logika myślenia i pisania, czasem trzeba jeszcze dalej odejść od oryginału.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Literatura
Zwycięzcy 18. Nagrody Literackiej Warszawy
Literatura
O tym jak redemptorysta pomógł Wydawnictwu Czarne, swoich i Andrzeja Stasiuka książkach mówi Monika Sznajderman
Literatura
Elektryczna sonda Zimbardo na mózgu Williama Szekspira
Literatura
Nie żyje autor „Dnia szakala”. Frederick Forsyth miał 86 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Literatura
Olga Tokarczuk w Gdańsku: O literaturze i polityczności