Wydana właśnie książka pod tytułem „Co o naturze ludzkiej mówią nam wielkie dzieła Szekspira?” analizuje elżbietańskiego pisarza oraz wytwory jego wyobraźni niemal z perspektywy kozetki w gabinecie psychoterapeuty.
Szekspir na kozetce psychologa Zimbardo
Na początku kilka zdań o samym pacjencie. W elżbietańskim świecie teatralnym był człowiekiem nietypowym. Gdy wielu jego kolegów po piórze i ze sceny wpadało w furię, zadawało śmiertelne ciosy lub padało ich ofiarą – William słynął jako „bardzo dobry towarzysz, o bystrym i przyjemnym, gładkim dowcipie”. (…) „Miał doskonałą fantazję, odważne pojęcia i delikatne wyrażenia, w których płynął z taką łatwością, że czasami trzeba było go powstrzymywać”.
Często nie był w stanie powstrzymać śmiechu i za jego naturalną przestrzeń uważa się komedie. Pisanie tragedii uznano za umiejętność zdobytą. Kolejną cechą Szekspira, podkreślaną przez wielu jego przyjaciół, była uczciwość, na co dowodem jest pełniona przez niego funkcja szefa finansowego trupy aktorskiej.
Autorzy nie kryją, że rozważania o Szekspirze zaczęli przy kuflach wypełnionych piwem w pubie Anchor nad Tamizą w Londynie niedaleko Globe Theater, gdzie autor „Hamleta” nie tylko mógł spotykać się z bracią aktorską – kobiet nie było, na scenie grali je aktorzy. Nie da się wykluczyć, że właśnie tam rozmawiał z pierwowzorami swoich postaci, które obserwował jak na wytrawnego psychologa przystało – na przykład Falstaffa, czyli króla samochwałów, któremu zawdzięczamy m.in. sienkiewiczowskiego Zagłobę, czy też Pistola i Podszewkę.