[b]Rz: Po smoleńskiej tragedii byliśmy świadkami wielkiej manifestacji jedności narodowej, wielu pięknych i podniosłych gestów. Myśli pani, że zmienią coś w naszym stosunku do ojczyzny, który na co dzień przybiera czasem formę ksenofobicznego, „dresiarskiego” patriotyzmu?[/b]
[b]Zbliżenie - [link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej[/link][/b]
[b]Sonia Bohosiewicz:[/b] Pod Smoleńskiem wydarzyła się tragedia przekraczająca wszelkie wyobrażenie. Dlatego najpierw był szok. Podobny do tego po zamachu na World Trade Center: człowiek w coś takiego po prostu nie wierzy. A potem... No, cóż, ludzie są, jacy są. Wiele osób ten dramat dotknął osobiście. Ale jeśli chodzi o resztę, to pewnie było różnie. Od razu ktoś wymyślił, żeby za grube pieniądze sprzedawać najtańsze znicze z supermarketu, stanęły kramy z kwiatkami. Taką człowiek ma naturę. Nie chodzi o to, żeby kogoś osądzać, ale też nie ma sensu przesadzać z entuzjazmem, że jesteśmy tacy wrażliwi. Ci, którzy nie noszą dresów, też mają w sobie coś z dresiarzy.
[b]Natasza, którą pani zagrała w „Wojnie polsko-ruskiej”, na podstawie książki Doroty Masłowskiej, przeraża swoim agresywnym stosunkiem do świata. Dla niej, tak samo jak dla głównego bohatera – Silnego, Ruscy są obiektem największego lęku i zarazem nienawiści.[/b]
Kiedy przeczytałam książkę Masłowskiej, zastanowiło mnie od razu: a kto to są ci „Ruscy”? Czy to ci, którzy stoją na bazarze i sprzedają tanie wyciskarki do czosnku? Osobiście lubię Rosjan, sama mam wielu przyjaciół w Moskwie. A wracając do patriotyzmu, pamiętam, że jako mała dziewczynka bardzo się dziwiłam, po co są te wszystkie wojny. Miałam nawet pomysł, żeby dwa skonfliktowane narody zamiast się bić, rozgrywały partię szachów...