Chodzi o ubezpieczenie od utraty pracy i niskiego wkładu własnego, które są oferowane razem z kredytami hipotecznymi zgodnie z prawem.
– W przypadku opłacania przez kredytobiorców składki z tytułu objęcia ich grupową umową ubezpieczenia od utraty pracy aż 95 proc. opłacanej składki może trafić do banku jako „premia” bądź „wynagrodzenie za obsługę ubezpieczenia” – mówi Adam Płociński, dyrektor zarządzający pionem polityki rozwoju rynku finansowego i polityki międzysektorowej w Komisji Nadzoru Finansowego. – A przecież to ma być składka za ubezpieczenie.
Ponadto zastrzeżenia nadzoru budzi praktyka związana z umowami ubezpieczenia niskiego wkładu własnego. – W tych przypadkach, choć to bank jest stroną umowy i to on otrzyma potencjalne odszkodowanie, realny ciężar składki ubezpieczeniowej ponosi kredytobiorca – wyjaśnia Płociński. Najważniejsze jest jednak to, iż ubezpieczyciel, mimo że kredytobiorca opłacał faktycznie składkę, może wystąpić do niego z regresem o zwrot kwoty wypłaconego bankowi odszkodowania. – Za co w takim razie płaci klient? – pyta Płociński.
KNF poprosiła już Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów o sprawdzenie, czy te praktyki banków nie naruszają zbiorowych interesów konsumentów. UOKiK bada sprawę.
Ci, którzy zaciągają kredyt, nie posiadając wkładu własnego, muszą ubezpieczyć różnicę w brakującej kwocie. W takiej sytuacji najczęściej opłata jest naliczana i pobierana co trzy lata. Przeciętnie jest to 3,5 proc. brakującej kwoty, a opłata pobierana jest z góry za trzy lata. Czyli przy kredycie 300 tys. zł będzie to 2,1 tys. zł, jednak zazwyczaj okres, po jakim w wyniku spłaty rat zostanie osiągnięty wymagany próg 80 proc. LtV (relacja zadłużenia do wartości nieruchomości), wynosi około sześciu lat.