Jedyną szansą na odzyskanie pieniędzy z polisolokat jest złożenie pozwu w sądzie powszechnym. Instytucje finansowe wykorzystują bowiem rozbieżne orzecznictwo Sądu Najwyższego na temat niedozwolonych klauzul i nie uwzględniają reklamacji wskazujących, że zapis umowny o wysokiej opłacie likwidacyjnej jest klauzulą niedozwoloną.
To, że instytucje finansowe nie mają litości i nic sobie nie robią z tego, że ich postanowienia w ogólnych warunkach ubezpieczenia (OWU) są tożsame z tymi z rejestru klauzul niedozwolonych, przekonała się jedna z czytelniczek. Dała się namówić na produkt, który miał być ubezpieczeniem pozwalającym gromadzić kapitał. Doradca finansowy przekonał ją, że w ten sposób szybciej spłaci kredyt. Po jakimś czasie straciła pracę i nie była w stanie płacić comiesięcznych składek . Postanowiła zrezygnować z produktu. I wtedy się dowiedziała, że przy rezygnacji w pierwszym roku dostanie tylko 2 proc. wpłaconych pieniędzy, a w kolejnym niewiele więcej – 5 proc. Skierowała sprawę do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (SOKiK), bo uznała, że klauzula w OWU jest bezprawna.
W rejestrze klauzul niedozwolonych, który prowadzi Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, są wpisane klauzule dotyczące bardzo wysokich opłat likwidacyjnych pobieranych przy rezygnacji z tzw. polisolokat. Nowych, o podobnej treści, SOKiK już do rejestru nie wpisuje. Wskazuje na ich tożsamość, co powinno wystarczyć do odzyskania wpłaconych na taki produkt pieniędzy.
SOKiK oddalił pozew czytelniczki właśnie z powodu, że kwestionowane postanowienie jest tożsame z innymi, już wpisanymi do rejestru klauzul. Sąd w uzasadnieniu wykazał to podobieństwo i nielegalność takiego zapisu.
– Firma ubezpieczeniowa nadal jednak nie chce oddać mi pieniędzy. Tłumaczy się tym, że wiedziałam, co podpisywałam – mówi nam czytelniczka. Dodaje, że nie stać jej na złożeniu pozwu w sądzie cywilnym i zapłacenie wynagrodzenia adwokatowi.