Gdy w ostatnich dniach obserwowałem wzmożenie prawicowego aparatu propagandy w obronie Zbigniewa Ziobry, przypomniało mi się kilka rozmów, które prowadziłem z politykami Zjednoczonej Prawicy pod koniec jej rządów. Od szeregowego posła, po ministra – nie licząc tych, którzy sami byli związani z Suwerenną Polską – powszechna była niechęć do Ziobry i jego środowiska.
Dlaczego za rządów Zjednoczonej Prawicy Zbigniew Ziobro wywoływał wściekłość w jej szeregach
Ci nastawieni bardziej centrowo mieli Ziobrze za złe, że zaraził swym eurosceptycyzmem i radykalizmem całą prawicę. Zmiany w sądach uznano za nieudane i odpowiedzialnością za to obciążano właśnie Ziobrę.
Równocześnie zaś powszechne było przekonanie, że Ziobro miał szukać haków na inne frakcje w ramach zjednoczonej prawicy. To nie był przypadek, że szeregowi posłowie nie kwapili się do obrony Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego, gdy zostali na początku 2024 r. zatrzymani. Bo wielu działaczy uważało, że CBA pod rządami ministrów do spraw służb specjalnych Kamińskiego i Wąsika również – podobnie jak prokuratura Ziobry – tworzyły dossier na politycznych konkurentów w ramach obozu Zjednoczonej Prawicy. Do tego dochodziło również powszechne przekonanie, że środowiska Ziobry wspierały się pieniędzmi publicznymi z Funduszu Sprawiedliwości w kampaniach wyborczych, co sprawiało, że ludzie Ziobry lepiej sobie radzili w wyborach.
Dlatego przede wszystkim słuchając o męczeństwie Ziobry, rzekomo prześladowanego przez krwawy reżim Donalda Tuska, miałem wrażenie wyjątkowej hipokryzji.
Czy można porównać sytuację Ziobry w Polsce Donalda Tuska do miejsca Żydów w III Rzeszy?
Po drugie miałem wrażenie totalnej przesady. Gdy poseł Sebastian Kaleta, były zastępca Ziobry w ministerstwie sprawiedliwości, porównał swego byłego szefa do ofiary represji Aleksandra Łukaszenki na Białorusi – gdzie ponad tysiąc przeciwników politycznych gnije w koloniach karnych – było tylko kwestią czasu, kto pójdzie dalej.