Przed obliczem Małgorzaty Domagalik orły, sokoły, bażanty stają się małymi myszkami. Po Zbigniewie Ziobrze i Jacku Kurskim taki los spotkał w sobotę Tadeusza Cymańskiego: „Staram się uciekać, a pani jak tę myszkę, jak kot łapie.” Jeśli już, to jak kocica, panie pośle. I gdzie to uciekł europoseł pani redaktor?

[wyimek][b] [link=http://blog.rp.pl/lutomski/2010/02/13/cmentarna-demokracja/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

„Cmentarz jest miejscem dużej refleksji” — oświadczył pan Tadeusz i ten wątek nie tylko zdominował rozmowę, ale i okazał się najciekawszy: „Zmarł grabarz i mój znajomy mówi, nie bój się, to jest dobry uczynek wobec zmarłych i bardzo intratny.” Tak wyjaśniał motywy podjęcia pracy w nekropolii. Taka robota oczywiście spowodowała wielkie zaniepokojenie otoczenia przyszłego polityka: „Sąsiadka do mamy mówi, wie pani, tak patrzę na pani syna, może by jakieś nauki, może by jakąś szkołę skończył? Jaka to przyszłość na tym cmentarzu.” Ale właśnie tu Cymański zauważył pierwsze reguły obowiązujące w życiu politycznym: „Świadomość przemijania w młodym wieku jest rzadka, a cmentarz jest miejscem niezwykle demokratycznym.” I właśnie dzięki demokracji Tadeusz Cymański zawędrował aż do Brukseli, co zresztą budzi zazdrość wielu kolegów: „Ktoś mi kiedyś powiedział niedawno, Tadek, a pamiętasz, jak byłeś grabarzem, czy ty wtedy myślałeś, że będziesz burmistrzem, posłem?”

Jasne, że nie myślał, ale kto wie, czy ten poprzedni zawód jeszcze się Cymańskiemu nie przyda, wszak politycznych trupów z każdym rokiem przybywa i jak upiory wracają na scenę, bo nie ma ich kto pogrzebać.