[b][link=http://blog.rp.pl/gillert/2009/04/03/europejski-test-baracka-obamy/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Euforia, jaka zapanowała w Europie po wyborczym zwycięstwie demokraty, powoli ustępuje miejsca świadomości, że nowy lokator Białego Domu wcale nie zamierza dostosowywać swej polityki do oczekiwań przyjaciół zza Atlantyku.
Dopóki prezydentem był Bush, Berlin, Paryż i parę innych europejskich stolic mogło się zasłaniać niemożnością współpracy z „teksańskim kowbojem”, który mówił, „kto nie z nami, ten przeciw nam”.
Teraz, gdy z Air Force One wysiada głoszący chęć słuchania innych i angażowania przeciwników umiarkowany liberał – do tego uwielbiany przez europejską opinię publiczną – Berlin, Paryż i reszta nie mogą się odwrócić do niego plecami.
Tymczasem zasypując swych zachodnioeuropejskich partnerów komplementami i wyrazami najwyższego szacunku, Obama wyjątkowo otwartym tekstem mówi im przy okazji twardą prawdę: oczekuje, iż wezmą na siebie znacznie większy niż dotąd ciężar – tak w Afganistanie, jak i w transatlantyckich strukturach obronnych w ogóle. Zapowiada próby porozumienia się z Teheranem w sprawie jego programu nuklearnego, ale jednocześnie mówi sojusznikom: musimy zakreślić wyraźną linię, której Iranowi nie wolno przekroczyć. Ogłasza „nowy początek” w relacjach z Moskwą i gotowość przemyślenia decyzji o rozmieszczeniu bazy tarczy w Polsce, ale jednocześnie jasno stwierdza, że oczekuje od Rosjan konkretnej współpracy, wymiernych wyników w wywieraniu presji na Iran oraz zmiany zachowania na arenie międzynarodo- wej. – Wysyłamy Rosjanom bardzo wyraźny sygnał: chcemy z nimi współpracować, ale nie możemy zgodzić się na to, co było dotąd – mówił w piątek Obama.