Uniwersyteckie miasto Leiden, w którym pracowałem przez dwie dekady, było miejscem triumfu społeczno-liberalnej partii D66 w niedawnych wyborach parlamentarnych. To tam lider, Rob Jetten, ogłosił uradowanym aktywistom, że po raz pierwszy w historii D66 jest numer jeden w Holandii.
Czytaj więcej
Centrowa partia D66 odniosła zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w Holandii, wyprzedzając ugrup...
Holandia jest państwem mniejszym i bogatszym od Polski z niskim progiem wyborczym i parlamentem liczącym tylko 150 posłów. Bez względu na te różnice wyniki wyborów w Holandii powinny dać polskim liberałom dużo do myślenia.
Po pierwsze, wybory pokazały, że liberalizm nie jest ideologią martwą, bo dwie partie liberalne znalazły się na podium. Przegranym był skrajnie prawicowy Geert Wilders i jego partia PVV. Choć PVV otrzyma tyle samo mandatów co D66, to jednak ta pierwsza straciła 11 mandatów, a ta druga zyskała 17.
Druga lekcja mówi, że progresywny liberalizm jest bardziej popularny niż ten konserwatywny. Konserwatywni liberałowie z partii VVD są wprawdzie trzeci, lecz stracili dwa mandaty po tym, jak rządzili wspólnie z PVV pod sztandarem walki z migracją i Unią Europejską. Na początku tego stulecia D66 zasłynęła wprowadzeniem wraz z socjalistami małżeństw tej samej płci i eutanazji. Teraz D66 agitowało za większymi wydatkami na naukę i innowacje, popierało politykę klimatyczną UE oraz zwiększenie uprawnień władz lokalnych. Z partii tej wywodzi się zresztą wielu burmistrzów w Holandii.