Reklama

Kicz prezydencji

Raz w roku, pierwszego czerwca, do Sejmu zwożone są tłumy dzieciaków i nastolatków. Z okazji dnia milusińskich obraduje wtedy Sejm Dzieci i Młodzieży (raczej tej drugiej, ją tam widać).

Publikacja: 04.07.2011 13:10

Dzieciaki mają dzień frajdy, a sejmowa wierchuszka - ta realna - okazję do wygłoszenia rytualnych komunałów. Co rok tych samych - żeby ta młodzież nie uczyła się obyczajów od obecnych polityków; albo, żeby ci obecni uczyli się od młodzieży zgodnego obradowania. Takie tam gaworzenie. Kompletnie infantylne, ale cóż taki dzień.

 

Można to wytrzymać, bo to tylko raz w roku. Zresztą to tylko konwencja. Gorzej, gdy zdziecinnienie dotyczy sprawy nadzwyczajnej, ważnej dla nas wszystkich. Od której nie można się wypisać. Coraz silniejsze jest wrażenie, że ogólnonarodową wersję Sejmu dzieci i młodzieży rozpoczęliśmy 1 lipca. I będzie to trwało pół roku.

 

Podobnie szczebiotliwe gaworzenie towarzyszy polskiej prezydencji. W żaden sposób nie da się tego nazwać debatą. Trochę w liczbie mnogiej poodmienia się słówko "priorytety". Trochę pobiadoli się nad smutnym losem Greków. Do tego doda się patetyczną deklarację o europejskiej solidarności zobowiązującej nas do pomocy bankrutom z kolebki europejskiej cywilizacji. Lub - jeśli się jest z drugiej strony barykady - rzuci się tekst o wyrzucaniu pieniędzy (które przecież tak bardzo są potrzebne w naszym biednym kraju - jest w tym ziarnko ironii, jeśli ktoś się nie zorientował).

Reklama
Reklama

Ale clou to truskawki, które godnie zaprezentują nas na europejskich salonach. Fajerwerki i oszałamiająca, wbrew deszczom niespokojnym, frekwencja na inauguracyjnym koncercie. No i animowany fordanser.

I na deser cytat za cytatem o tym, że Europa nas poważnie traktuje, patrzy z podziwem, że wizerunek, dziejowa szansa, że Polska nowoczesna, silna, szanowana. I  guzika nawet nie oddamy (to chyba z innej bajki).

Jest też druga narracja - dno, zmarnowana okazja, wszystko się wali.

Polityka nie jest matematyką, więc nie da się tych dwóch opowieści uśrednić. Np. tak, że jesteśmy w połowie drogi między rajem a dnem. Zresztą nikt nie chce tego robić, bo najbardziej poważnym aspektem prezydencji - tu już nie ma żadnej dziecinady - jest jej przedwyborcza użyteczność. Tu skrajne narracje są pożądanym środkiem wpływu.

Widać jednak, że my - obywatele, i ci młodzi wykształceni z dużych miast i ci, starsi, gorzej wykształceni, z mniejszych ośrodków - lubimy kicz i bajki. Czy to radosne fajerwerkowo-truskawkowe, czy też w stylu grozy. Choć w sumie - jak uczą dzieje i doświadczenie - może lepiej dmuchać na zimne?

Dzieciaki mają dzień frajdy, a sejmowa wierchuszka - ta realna - okazję do wygłoszenia rytualnych komunałów. Co rok tych samych - żeby ta młodzież nie uczyła się obyczajów od obecnych polityków; albo, żeby ci obecni uczyli się od młodzieży zgodnego obradowania. Takie tam gaworzenie. Kompletnie infantylne, ale cóż taki dzień.

Można to wytrzymać, bo to tylko raz w roku. Zresztą to tylko konwencja. Gorzej, gdy zdziecinnienie dotyczy sprawy nadzwyczajnej, ważnej dla nas wszystkich. Od której nie można się wypisać. Coraz silniejsze jest wrażenie, że ogólnonarodową wersję Sejmu dzieci i młodzieży rozpoczęliśmy 1 lipca. I będzie to trwało pół roku.

Reklama
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Nie będzie wojny handlowej z Ameryką
Komentarze
Michał Płociński: Zamach stanu i sfałszowane wybory, czyli rekonstrukcja rządu przegrywa ze spiskami
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po co te dziwne aluzje, pośle Ćwik? Czy wracają czasy rechoczących wujków?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Rekonstrukcja, czyli Donald Tusk idzie na wojnę
Komentarze
Rusłan Szoszyn: 40 minut udawania w Stambule. Dlaczego Władimir Putin nie spieszy się z końcem wojny?
Reklama
Reklama