Reakcje polityków na informację „Rzeczpospolitej”, że dom w Wyrykach uszkodziła rakieta wystrzelona przez polski samolot bojowy F-16, były niepotrzebne, nerwowe. Notable przede wszystkim starali się zwalczyć pogląd, że chcą coś ukryć i obiecywali wyjaśnienie incydentu.
Tyle że wcześniej zarówno Władysław Kosiniak-Kamysz, jak i premier Donald Tusk unikali jasnej odpowiedzi na pytania, co się stało w Wyrykach. Posługiwali się formułą, że to była rosyjska prowokacja lub efekt rosyjskiej prowokacji. Racja, nikt rozsądny – poza nielicznymi politycznymi harcownikami – tego nie kwestionował. Za zniszczenie domu nikt nie obarczał winą polskiego wojska czy pilota.
Teraz politycy przyjęli najgorszą z możliwych postaw. Oskarżają adwersarzy, w tym dziennikarzy, że są obcą agenturą, a w bardziej dosadnej formie: ruską onucą. Tymczasem nie można obarczać Rosjan o wszystko, bo to powoduje, że tracimy trzeźwy osąd rzeczywistości i sami się zakłamujemy, a politycy stają się nośnikiem dezinformacji.
Rakieta w Wyrykach, czyli wojna o umysły
To bardzo ważne w dobie tzw. wojny kognitywnej, czyli konfliktu, którego celem jest wpływanie na sposób myślenia i zachowania społeczeństw poprzez manipulację informacją i emocjami. Przekaz tworzony w mediach społecznościowych ma podważać zaufanie, polaryzować społeczeństwa lub destabilizować przeciwnika. Tyle że tym razem można odnieść wrażenie, że nie buduje go Rosja, tylko polscy politycy wobec tych, którzy pytają o dom w Wyrykach.