Johanna Gara jest jedną z kobiet, które rezygnują z pracy, ponieważ nie mogą już znieść inwektyw w sieci pod swoim adresem. Choć około 90 proc. komentarzy internautów o niej jest pozytywna, obraźliwe wypowiedzi ją przytłaczają. Mówi, że taki jest cel tych, którzy szykanują. Jednocześnie dziennikarka zdaje sobie sprawę, że jej kolegom po fachu także nie szczędzi się obraźliwych komentarzy. Sport budzi bowiem silne emocje.
Silne, ale inne. Wobec kobiet znacznie ostrzejsze i drastyczniejsze, bo często seksistowskie. Komentarze mogą zawierać poniżające opisy wyglądu i preferowanego sposobu uprawiania seksu. Mogą się na nie składać groźby gwałtu, poderżnięcia gardła i życzenia powolnej śmierci. Synonimy k..y są na porządku dziennym.
Ostatnio na skutek szykan z prowadzenia radiowego programu rozmów ze słuchaczami zrezygnowała publicystka i prezenterka greckiego pochodzenia Alexandra Pascalidou. Do programu zgłaszali się słuchacze, którzy podnosili głos. Nieprzyjemny ton przełożył się także na wpisy w sieci. Na blogu „Kobiety mówią, a mężczyźni je pouczają" Pascalidou pisze, że nienawiść, groźby i zniewagi pod jej adresem należą do jej życia codziennego, od kiedy pracuje. Musiała znosić inwektywy i sugestie, by wróciła do swojego kraju. W jednym z e-maili nadawca stwierdza, że byłoby cudownie, gdyby ktoś ją zabił.
Nawet w naszym dobrze się mającym zakątku świata tolerancja dla wydających opinię kobiet jest mniejsza – zauważa Pascalidou. Badania wykazują, że kiedy kobiety mówią, przerywa im się częściej, są wyszydzane, nienawidzone i grozi się im. W efekcie mają mniej możliwości swobodnego wypowiadania się. Kiedy odzywa się mężczyzna, ludzie potakują ze zrozumieniem, także kobiety.
Alexandra Pascalidou odeszła jednak z radia tylko na krótko. Dzięki bowiem wsparciu wielu internautów na forach społecznościowych postanowiła wrócić do pracy w radiu.