Do rozpoczęcia sezonu tylko trzy tygodnie, a NHL na razie zamarła: kluby zamknęły drzwi przed hokeistami, a ci myślą o przenosinach do Europy. Obie strony się okopały, nie chcą słuchać wezwań do zgody, a kibice się martwią, bo groźba odwołania sezonu staje się coraz bardziej realna.
Przerabiali to już w sezonie 2004/2005 i nie mają ochoty powtarzać. Podobno winny obecnego zamieszania jest poprzedni szef Związku Zawodowego Hokeistów (NHLPA) Bob Goodenow. W 2004 roku, kiedy wygasał poprzedni układ zbiorowy pracy (Collective Bargaining Agreement), wziął się za bary z właścicielami klubów w walce o podwyżki.
Ufał w swoją siłę, bo już dwa razy groził zerwaniem sezonu i nic złego zawodników nie spotkało. W 1992 roku, tuż po tym, kiedy został szefem NHLPA, ogłosił dziesięciodniowy strajk i omal nie wywrócił do góry nogami fazy play-off.
Dwa lata później pierwszy poważny lokaut, do którego doprowadził Goodenow, trwał 103 dni, ale porozumienie zawarto i sezon udało się rozegrać.
Za trzecim razem związkowiec Bob przegrał. Najpierw ogłosił, że nie chce słyszeć o zgłoszonych przez właścicieli propozycjach tzw. finansowej pewności, która uzależniała zarobki hokeistów od dochodów ligi. Kiedy negocjacje się przedłużały, zawodnicy po prostu nie wyjechali na lód i odwołali sezon.
W zamian wyruszyli do Europy. Trafiło ich tam aż 388 (m.in. do Rosji, Szwecji, Finlandii, Czech i Szwajcarii), a ci, którzy się tam nie załapali, stworzyli pokazową drużynę i ruszyli w objazd po świecie.